poniedziałek, 5 listopada 2018

4.00 nad ranem z żelazkiem w tle, czyli co to było, kiedy nic nie było


Jest taka prawidłowość świata, prawidłowość wredna i stuprocentowa, prawidłowość, która dotyczy mnie tylko tak ściśle, jak ta z efektem jojo… Otóż dokładnie w chwili, kiedy Człowiekowi po przejściach przemyka galopem przez głowę ślad nawet myśli: „No, to chyba zaczynam ogarniać.”, dokładnie w tej właśnie chwili życie robi voltę, salto, rzuca się z samolotu na plecy i wszystko znowu staje na głowie. Okazuje się, że nagle wyrzucają Człowieka z pracy, żona Człowieka jednak ma ten romans, dziecko Człowieka wagaruje od miesiąca i na pewno nie zaliczy maturalnej klasy albo w końcu, że Człowiek jest w ciąży. Bliźniaczej.  Nie będę Cię, Starszy O Dwa Lata Nieczytelniku, uświadamiać, które salto napadło mnie, ale nadmienię tylko, że…

będąc mamą (no dobra, bądźmy progender) rodzicem (choć przysięgam, że Mężczyznę Mojego Domowego jakoś omijają te zdolności) bliźniąt, zyskujesz jakieś nieprawdopodobne zręczności, zręczności godne jogina. Ciało Twoje, rozćwiczone do tej pory na tyle, żeby wycelować kredą w ściągającego gówniarza i nie rozlać wina z przepełnionego kieliszka (niekoniecznie jednocześnie) nagle dostaje supermocy Człowieka-Gumy. Okazuje się, że można zmieniać Bolkowi pieluchę jedną ręką, drugą przytrzymując czoło Lolka, żeby ten nie wyżerał tego, co kusi niebanalnym zapachem w zdjętej już pielusze Bolka… Można też robić obiad w półszpagacie, lewą nogą broniąc dostępu Lolkowi do szuflady z olejami, a prawą Bolkowi z przyprawami, mając pomiędzy kuszące dla obu sześciedziąt centymetrów szuflady z jakże dźwięcznie upadającymi talerzami… (tu uwaga: NIECZYTELNIKU, NAJPIERW PROJEKT KUCHNI, POTEM DZIECI! Powinni to pisać przy kasie w Ikei).
I gdybyś pytał, Nieczytelniku Zatroskany, czemu nie było wpisów przez miesięcy tyle, to właśnie mniej więcej dlatego, że wieczorami moje ciało nadrabiało energię straconą za dnia na ćwiczenia rozciągające… I kiedy dziś o 4.00 nad ranem prasowałam strój galowy Armagedonicy (bo to już poważna, szkolna panna, co ma poważne obowiązki, o których wyrodna matka przypomina sobie w środku nocy), pomyślałam sobie, że to strasznie głupio, że mnie tu nie ma od tak dawna. Prawda?

piątek, 30 września 2016

Zaskakujące NFZ, czyli Klacz u weterynarza



Której kobiecie nie marzy się przystojny, inteligentny lekarz czekający na nią przed ołtarzem ze swoim pięknym uśmiechem ukazującym nienaganne uzębienie? Może tylko tej, której marzy się dzikie zrywanie błękitnego chirurgicznego kitla z przystojnego i inteligentnego lekarza, co uśmiecha się do niej zadziornie, przygryzając swoim nienagannym uzębieniem dolną wargę… Jakie szanse, Kochane Panie, mamy na to, żeby któreś z powyższych spotkało właśnie nas? No, powiedzmy sobie szczerze, jeśli nie gramy aktualnie w Grey’s Anatomy, tudzież nie jesteśmy Katarzyną Kopacz, szanse mamy raczej znikome, żeby nie powiedzieć żadne. Kryzys w służbie zdrowia dopada młodych lekarzy, masowo emigrują za granicę i tam, dają swoje kitle zrywać młodym Francuzkom, Belgijkom, Niemkom… ech [pieprzona Unia!]. A jednak… Tak, Piękna Nieczytelniczko… a jednak…
Wchodzę ja dziś na oddział, pukam do pokoju lekarskiego, a tam… CIACHO taaakie staje przed oczyma duszy mojej.. [co tam duszy, bądźmy szczere, chuj z duszą!], że o matulu kochana! I co ja słyszę? No co? „To ja się Panią zajmę.” Czy można chcieć czegoś więcej? Czy można pragnąć bardziej? Czy można szczerzej Panu Bogu dziękować za tę chorobę, co spać nie daję od kilku miesięcy? Otóż w żadnym wypadku nie można. I oczywiście, gdyby było się bardziej wybrednym, jakoś szczególnie drobiazgowym można by narzekać. Oczywiście, można by. Że młody, przystojny lekarz znacznie lepiej komponowałby się za naszymi pośladkami, gdyby poruszał się rytmicznie, a nie zaglądał w zad rozrośnięty do granic i mówił: „A wie Pani, że ma Pani hemoroidy?” albo gdyby po tej urokliwej grze wstępnej choć zrobił śniadanie, a nie stawiał przed nami kubeł z pastą, co cuchnie jak zleżały wędzony pstrąg, a wyglądem przypomina zmielone z kupą glony, nakazując: „Pani to wsmaruje w CAŁE ciało” [że niby nie domyśliłabym się, że w całe, skoro wiadro?!]. Ale… umówmy się Umyty Dziś Już Nieraz Nieczytelniku, ja bardziej wybredna nie jestem ani jakoś szczególnie drobiazgowa. Nie będę narzekać nic a nic, pielęgnując w sobie nadzieję, że taki to Doktor Ciacho ma fetysz, takie to zamiłowanie wielkowodne do humbaków walących zepsutym pstrągiem… Niemożliwe? 
E.

piątek, 17 czerwca 2016

no obok Euro, to nawet Klacz nie może przejść obojętnie...



Nie, żebym śledziła piłkę nożną. Umówmy się, kibic ze mnie raczej żaden, w najwyższym stopniu półżaden. Prawda, ucieszyło mnie, że chłopaki wprost od fryzjerów na murawę wypadłszy, z Irlandią wygrały, z Niemcami zremisowały. Zuchy. Brawo Oni! Choć nie, tym razem to nie ta reprezentacja. Odpisuję więc na zaczepne smsy optymistycznych przyjaciół i Siostruli mojej podczas meczów, potwierdzam, że oglądam (bo co mi tam), że śledzę (bo przecież śledzę, jak już pokrzykują, że coś się dzieje), ale żebym w jakiś zachwyt od razu wpadać miała to nie powiem. Ale…
No właśnie baba to sobie zawsze jakieś „ale” znajdzie… Ale wynik 1:1 Islandii z Portugalią, czy tam raczej w moim przypadku Islandii (jeszcze no name) z tym nadętym Ronaldo Na Falę Żelu Czesanym, to mnie już naprawdę rozradował. I takem wkręciła swoje oko i ucho w relacje około meczowe tego wydarzenia, że nawet Islandczyk mi śmignął piękny na jakimś zdjęciu. Potężny, brodaty, tatuażami obsypany… Istne cudo z Reykjaviku! No teraz, Drogi Nieczytelniku, odpuścić już nie było jak. Meczową rozpiskę sprawdziłam, numer koszulki zapamiętałam. Będzie dla kogo mecze oglądać, myślę sobie, jak już w naszej drużynie same takie Wytrefione Piękne biegają. Jadąc autem jednym z Armagedonicą Własną, co to teraz na etapie zbioru wszystkich kart do kupy z naklejkami jest, wymienia się tylko na „te błyszczące” i ewidencję wszystkich drużyn prowadzi, pytam grzecznie: „Ej, a sprawdźże mi, dziecię moje, kto tam mamusi Twojej niedoścignionej z numerem 17 w islandzkiej drużynie czas i wrażenia estetyczne umila.” Szukało to moje dziecię zapalczywie, szukało… No i wyciągnęło…. kartę z jakimś rudawym kurczakiem nieopierzonym, zamachało mi przed oczami (na czerwonym świetle dzięki Bogu) i rzekło, że to Aron Jakiśtamsson. Mówię więc do niej grzecznie, żeby mi tu kitu nie wciskała, bo to, co mamusia na ekranie telewizora widziała, to zupełnie inaczej się miało. Armagedonica kwaśną minę zrobiła, obrażając się solennie, bo przecież ona wie, jak się pisze „17”! i odpowiedziała tylko „To sobie wygooglaj.”, chowając klaser i inne gadżety do tornistra. O dalszym sprawdzaniu mowy nie było.
Wygooglała więc matka jej uparta. A co jej tam?! I wiesz co, Nieczytelniku Biało-Czerwony, zgadza się… Aron. Nieopierzony przeważnie. Ale co tu się dziwić, skoro rocznik ’89. Rany… i jak tu piłkę oglądać, skoro coraz młodszych do tych meczy zatrudniają. Już chyba tylko dla trenerów… Adam Nawałka, rocznik ’57…