czwartek, 10 listopada 2011

kiedy Sally udawała przed Harrym...

a przez plan pracy nauczyciela, co bosko i koszmarnie zarazem tylko na poły normowany jest, mogłam dziś się wyspać i przy kawie porannej nawet TVN z urokliwą Wellman i urokliwszym [no, a przynajmniej wyższym] Prokopem włączyć. i co mnie tam, Pracujący Solidnie O Tej Porze Nieczytelniku, dopadło? ano sonda mnie dopadła taka śniadaniowa, co pytaniem „czy zdarzyło Ci się udawać orgazm?” z ekranu poświtywała. i wyniki pod pytaniem poświtywały też, a jakże! [choć szczerze mówiąc, kto o tej porze do TVNu w tej sprawie smsował? pojęcia nie mam]. wracając do wyników jednak, boś pewnie ciekaw Nieczytelniku Zniecierpliwiony… otóż okazało się, że 87% ankietowanych [kobiet zakładam] odpowiedziało twierdząco. byłam poważnie zaskoczona. ale nie tymi 87%, a 13%, które zażegnywały się, że nigdy nie udawały, bo skoro „nie zdarzyło się”, znak, że sytuacja taka miejsca nie miała. to oczywiście kwestia jakiejś dojrzałości kobiety i związku, umieć powiedzieć, że nie, że tym razem się nie zdarzyło, że fajnie było po prostu być we dwoje i bez tych jakże niebanalnie urokliwych skurczy. mężczyźni jednak traktują chyba tę sprawę mocno ambicjonalnie. zapytałam dziś dwóch przypadkowych całkiem Mężczyzn, co wiedzą o kobiecym orgazmie. w obu przypadkach jako pierwsza padła odpowiedź pt. „robię wszystko, by kobieta go miała”. może w tym leży problem? może jak On już się tak stara, Ona nie chce dostarczać mu rozczarowań? a może bezorgazmowość nie jest teraz trendy? tyle w końcu się mówi o potrzebach kobiet… nagle przestaje być tabu, że Egipcjanki „konstruowały” domo- [a raczej trawo-]rosłe wibratory z upolowanych owadów zebranych w bzykająco ruchliwy zwitek tkaniny. heh, co by na odtajnienie tych wieści powiedzieli jakieś 100 lat temu? niezła to rewolucja kulturowa od XIX wieku, kiedy to kobiecy orgazm traktowano albo jako dowód niebezpiecznej histerii, w związku z czym, aby zapobiec szerzącej się pladze demoralizacji, doradzano władzom Francji przy użyciu gorącego żelaza wypalać gnuśne łechtaczki, albo [co paradoksalne] orgazmem leczono [w wyspecjalizowanych klinikach dla zamożnych dam!] nadpobudliwość ich emocjonalną… dziś terapeutki doradzają oglądanie własnych wagin i masturbację, ale nie, żeby wyleczyć się z histerii, a żeby odkryć i oswoić własną kobiecość…
Większość kobiet twierdzi, że masturbując się mają lepsze doznania niż podczas seksu z partnerem. Nie wierz w to. Po prostu, nie trafiły na Ciebie!”- trafiłam dziś  ja z kolei na takie motywujące zdanie, szperawszy po danych statystycznych odnośnie kobiecej rozkoszy. fajne to. fajnie wiedzieć, że Mężczyźnie zależy, żeby orgazm nie był jednostronny. choć, Drodzy Zabłąkani Na Klaczy Nieczytelnicy, to naprawdę nie o orgazm w seksie chodzi… no, przynajmniej nie zawsze...

PS a żeby uspokoić duchy ortodoksyjnych XIX wiecznych Francuzów, dodam tylko to:





AAAAAAA!!! Drogie Nieczytelniczki, czy ta porażająca samoświadomość Kobiet nie prosi się o chwytanie za lusterka...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz