poniedziałek, 14 listopada 2011

"Dzień dobry Pani", czyli skąd wiesz, że...

ech… pójdziesz sobie Nieczytelniku Zrelaksowany raz czy dwa do ulubionego przecież knajpowiska, siądziesz sobie przy stoliku grzecznie, żeby posłuchać tym razem łódzkiej kapeli, co gra całkiem zacnie, ale ma to nieszczęście, że posiada również wokalistę. a że nieszczęścia lubią chodzić parami, to wokalista ten lubi wyśpiewywać wniebogłosy teksty przez siebie napisane… żeby w Twojej głowie zatem zrównały się poziomy jakości dźwięku i bezjakości tekstu, żeby wrażliwość na słowa ustąpiła miejsca w uszach niewrażliwości na nuty, wlewasz w siebie pierwsze piwo, drugie, czasem może i trzecie nawet. hmm… a że za kołnierz nie wylewasz przecież, to nie zzakołnierz Ci się przepełnia, więc od stołu wstajesz, idziesz i ustawiasz się w kolejce o tysiąc głów dłuższej niż ta obok* i czekasz, i czekasz… z nogi na nogę przestępujesz, trochę ze zniecierpliwienia, trochę z przepełnienia, a trochę dlatego, że po którymś tam piwie to podłoga jakoś bardziej wyboista się robi… i kiedy już już prawie, kiedy tysiące głów przed Tobą, załatwiwszy swoje sprawy, wraca do swoich stolików, słyszysz „Ooo, dzień dobry!”. i ręce Ci opadają, bo to, że knajpa Twoja ulubiona przez własnych uczniów jest napastowana, to już jest bieda… choć może to dopiero jej pół, bo…
bo następnym dniem przychodzi Ci wybrać się, Rozrywkowo-Kulturalny Nieczytelniku, na koncert niebanalny zupełnie, bo strachowo na lachowo rozmiłowany i w całym entuzjazmie grabażowym rozbawić się zacnie, jak to na koncercie Strachów przystało…
i kiedy już zdołasz wykrzyczeć wszystkie pretensje, że chcą Cię zrobić w chuja, że nie masz dokąd już stąd spierdalać, kiedy wyskaczesz się w podscenowym młynku, namawiając Raissę, żeby poszła z Tobą do łóżka, kiedy już gość z nagim torsem zdąży Cię oblać piwem z jednej strony, a jego kobieta z drugiej, kiedy już wycałujesz bezwstydnie Swojego Mężczyznę Domowego, co najbardziej w Strachach lubi to, jak działają na Jego Domową Kobietę, kiedy już Grabaż zdąży ze sceny po wszystkich bisach zejść, pozwalając Ci się rozejrzeć po spokojniejszych w hopsach, acz  mocno głośnych trybunach klubowych, to wówczas właśnie stamtąd…
stamtąd dobiega Cię jakże urokliwe w swoim dobrym wychowaniu, przewieszone wpół przez barierkę, prawie wzorowe „Ooo dzień dobry Pani!”…
i stąd wiesz już, że uczniowie powinni się utylizować, dematerializować i obracać wniwecz zaraz po wyjściu ze szkoły…

dziś Armagedonica [co olawszy rodzicielkę swoją, wybrała właśnie Bolka i Lolka na Dzikim Zachodzie- trudno się zresztą dziwić] po raz milion osiemset trzydziesty siódmy [słownie, bo wypada się przyznać, że pojęcia nie mam, jak to zapisać liczbą] w tym miesiącu  znów jest chora, zapewniając matce swojej L4, a ja już widzę, jak po szkole krąży wieść, że polonista prosty a skoczny z piwa się suszy, czy też po piwie go suszy…

*swoją drogą ciekawa to sprawa. już nie nawet to, że do męskiego wucetu kolejka zawsze krótsza jest, mimo że kabin mają 2/3 tego, co w damskim [wszak proces rozbioru, proces oczyszczania miejsca oddania trwa dłużej u dam i nie zwykły one praktykować obniżania poziomu moczu w organizmie z tłumem za plecami] już nawet nie i minimalne zużycie papieru toaletowego [choć metoda na „strząśnij Wacka” burzy nieco stężenie higieny we krwi mojej], ale to, że przy stanie 1/3 umywalek [czytaj jedna umywalka w wc męskim na 3 umywalki w wc damskim] nigdy przy owych męskich umywalkach kolejki nie ma… to już napawa lekkim przerażeniem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz