niedziela, 6 listopada 2011

Mayday! Mayday! Mayday!, czyli klacz ufarsowana

nie znoszę komedii, komedii omyłek zwłaszcza. nie to, że nie lubię się śmiać, bardzo lubię. ba, życiowo/książkowo dość łatwo nawet chyba rozchichrać mnie do rozpuku. jednak nie śmieszą mnie ustalone gagi, przewidywalna akcja i przerysowane w gestykulacji postacie. unikam w kinie więc, bo tam wolę płakać, unikam w teatrze, bo tam… nie wiem w sumie dlaczego. unikam i już. a dziś… a dziś przewrotny los i ciągle Blogowokpiący Młody Literat sprawili, że znalazłam się w przestrzeni wydawałoby się, jedynie zaadoptowanej na teatr. mała scena, krzesła poustawiane całkiem jakby z przypadku i w sumie bardziej próba generalna niż spektakl-Spektakl. no i farsa…
no i kurde co…?
no i kurde okazuje się, że swoją akomedyjność odbiorczą odszczekać muszę, odszczekać w całej swojej rozmerdanej naturze… hmm…
to, że teatr można stworzyć wszędzie tam, gdzie pojawiają się ludzie chętni i zdolni opowiedzieć sobą jakąś historię, to żadne odkrycie, nawet dla takiego laika scenicznego jak ja… ale… ale to, że historia opowiadana może doprowadzić mnie do najgłośniejszego rechotu na sali, to już dla mojego sceptycyzmu spore odkrycie…

nie będę streszczała akcji „Mayday”, jak i nie będę siliła się na recenzowanie, żaden ze mnie autorytet w końcu. mogę tylko stwierdzić, że zakochałam się w aspirancie Pasikoniku [tak, tak, mam dziwne wrażenie, że podobieństwo do doktora Olgierda ze Sztuki kochania nie jest przypadkowe…] zakochałam bez pamięci, podobnie zresztą jak w Ogrodniku i Franklinie, co mu w czerwieni tak do twarzy…
brzmi to cokolwiek jak brednie chaotyczne i obłąkane? nie widziałeś zatem, Nieczytelniku Mniej Pokrętny, wystąpienia reżysera, co na koniec przedstawienia nie wiedzieć po co scenę przejął [może takie są właśnie zwyczaje, a jam zwyczajnie nieobyta?] i poza użyciem trzy razy słowa „dupa” [nie, żebym nie lubiła, słowa „dupa”, w moim słowniku wyrazów ulubionych wszak w ścisłej czołówce się znajduje], nie powiedział nic, co by się trzymało kupy… [bliskość fizjologiczna zamierzona]
ech, ale pomijając to reżyserskie solo, powiem Ci Nieczytelniku Trójmiejski, że jeśli masz wolny przyszły weekend, a nie wybierzesz się do CK Gdynia na tę sztukę, toś zwykły frajer.

PS a jeśliś Nieczytelnikiem Nietrójmiejskim to już i sam brak morza za oknem wystarczająco do bani jest.

1 komentarz:

  1. Witaj Pestko:)
    Oj daleko Ci ja mam daleeeeeeeko do CK Gdynia w sprawach cokolwiek teatropopędowych ,ale wiesz...
    "Teatr (też) swój widzę ogromny..." jak widział go niegdyś niejaki Jegomość Wyspiański, którego słowa powyżej cytuję i nad "słowymi tymi" czy też "słowyma Tyma"- lecz nie tego Stanisława ...czy bliżej w końcu prawdy- nad słów tych scenicznością czasami się zastanawiam.
    Kto jest aktorem?....a kto widzem?
    Czy to co robię teraz to rola życia mego , czy tylko drugoplanowe jakieś szamotaniny?
    Czy sam dam radę?... czy sufler może jakiś życiowo niezbędny będzie musiał się pojawić niezauważalnie dla innych?
    Czy fredrowski życiorys wiodę?.. A może szekspirowski ... ?...Byle nie Kaszpirowski pomyślałem w końcu, urywając tą teatralną rozterkę.

    Przecież życie zawsze ma swoją sceniczność ...stasimon i epejsodion... i nas odgrywających najróżniejsze role.. z naszymi radościami, które chcemy wciągnąć w tego życia treść i problemami, które próbujemy ukryć w jego didaskaliach.

    Rekin Tygrysi.

    OdpowiedzUsuń