poniedziałek, 7 listopada 2011

nie-okrągły stół, czyli ja biorę Ciebie [i całą Twą rodzinę...]

jest sobie pewna Ona, śliczna jak z obrazka, cudna, zjawiskowa, mądra i dobra… tak przynajmniej myśli On. On, co przystojny i bystry jest, i zaradny taki, że och! a z poczuciem humoru, że ach zupełnie, a silny, a męski…, co do czego Ona rzecz jasna nie ma żadnych wątpliwości… i spotyka się owa Ona z owym Nim i iskrzy, i zachwyt w oczach pała, i miłość w sercach rośnie, bo On taki wspaniały przecież a Ona wspanialsza jeszcze. i gdzieś tam pada pomysł, że najwspanialszy to już na pewno dom ich będzie wspólny… więc On z róż, tulipanów, słoneczników, stokrotek czy tam goździków [niepotrzebne skreślić] naręczem klęka w małej kafejce nad morzem, na środku rynku wielkiego miasta, w domu przy wspólnym śniadaniu [a może wcale nie klęka] i wręczając pierścionek z brylantem, ze szklanym oczkiem, z niezbyt fioletowym kamykiem, z jarmarcznym motylkiem, co ledwo się obręczy trzyma [lub całkiem bez pierścionka], pyta: „czy żoną moją będziesz?”... Ona się zgadza,  bo kocha przecież i wszyscy szczęśliwi są i rodziny całe także, i do umówionego rodzicieli spotkania dochodzi i… i sruuuu!!!! i pierduuut!!!
jak dwa światy zderzone, dwa obozy wojenne… niby miło, niby kulturalnie, niby nawet odwiedziny kurtuazyjne od czasu do czasu wzajemne ale… ale w tle gdzieś pobrzmiewa „jacyż oni dziwni, doprawdy”…
dziś byłam na takim spotkaniu Panny Już Niemłodej [obóz klaczopodobny] i Pana Niemłodego Już [obóz  przeciwny]. sytuacja do zarysowania, więc – Oni [w naszych, nadmienię, oczach] skrajnie prawicowi, drobiazgowi, homofoniczni, nergalofobiczni, gwiezdnieroztańczeni… My [w ich oczach, że spróbuję] vojsofpolandowi, ignoranccy, niedbali, akatoliccy, nieobliczalni, chaotyczni, przegłośni, niemający pojęcia o sprawach ważnych…
i tak sobie siedzieliśmy i dyskutowaliśmy… po jednej stronie stołu Oni, po drugiej my… o rożnych rzeczach dyskutowaliśmy… o talentszołach, o krzyżu, o Palikocie, PiSie, religii w szkołach, o polskim kinie… całkiem śmieszne to było, bo nijak żadna ze stron do swojego zdania drugiej przekonać nie była w stanie… sałatkę z tuńczykiem sobie z rąk do rąk podając, tkwiliśmy zażarcie w swoich opiniach, a ja [jako ta bogu ducha winna ryba w majonezie] nadziwić się nie mogłam, jak z takiej zadziwiającej mnie mentalności mógł taki fajny Pan Niemłody Już wyrosnąć… przyszedł mi więc do głowy i trop genealogiczny  Mężczyzny Mojego Domowego, co to przecież całkiem w porzo gościem jest i…
i wyszło mi na to, że po tamtej stronie stołu najfajniejszy to Dziaduszek siada, a co do reszty… co do reszty, to raczej bliżej im do Matplanety niż do ulicy mi sąsiedniej… jestem zresztą przekonana, iż Teściowa Moja Jedyna żyje w przeświadczeniu, że syn jej szóstki w totka żoną swoją nie trafił. i to chyba zresztą jedyna opinia, co do której zgadzamy się jednogłośnie [no i może jeszcze do tego, że skoro syn z wnuczką Ją odwiedzają, to ja jestem tam przeważnie jednak zbędnym dodatkiem].
hmm… masz czasem tak, Nieczytelniku Sparowany, że na hasło „Mama zaprosiła nas na obiad…” truchleje Ci serce i sztywnieją kończyny w odruchu nieuchronnej wobec losu rezygnacji? milkniesz, zwieszasz głowę i z odpowiedzią „byle do deseru” szurasz kapciem w stronę drzwi? ja tak miewam, Mężczyzna Mój Domowy miewa…
a mimo to… nie. a może właśnie dlatego, piję dziś toast za różnorodność, rozmaitość, odmienność i wszelakość inności…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz