Wróciłam. Długo mnie nie było. [Hehe, to brzmi jak
dialog otwierający porywającą brazylijską telenowelę pisaną podczas któregoś
zastępstwa na polskim przez połączone siły naszych dwóch pierwszych ławek :
„-
Leon, wrócił.
-
Długo go nie było.
-
Porozmawiajmy o tym.”
[Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że brazylijska
telenowela nie może powstać na zastępstwie języka polskiego, wyłączając sytuację,
gdy w Rio kilku zapamiętałych pasjonatów słowiańszczyzny ma chwilowo lekcję z
kimś innym w wyniku L4 prof. dajmy na to Brzęczyszczykiwicza.]
Ale wróćmy do mnie. Wróciłam wszak, a długo mnie nie
było. Porozmawiajmy o tym. Nie, żebym zginęła w chaszczach Amazonii,
przedzierała się z maczetą przez dżunglę bezwstydnie pozbawioną wi-fi. Nie,
żebym stalkerowała Rudego, śledząc każdy jego krok, zapominając przy okazji o
bożym świecie i wyklętym, wirtualnym też. Żadne takie. Na Amazonię przyjdzie
jeszcze pora [jak tylko jednej z Wiedźm odpadną tipsy, druga przestanie
piszczeć na widok pająka, a trzecia dostanie urlop]. A ze stalkerowania [choć
wielkie serce okazuję się mieć do tego, mimo iż ktoś mi kiedyś powiedział, żem na to
za mądra i za jakaś tam] to raczej przysłowiowa dupa. „Rudy” to, póki co, za
mało danych nawet jak dla Google ;)
Nie było mnie
więc. A dlaczegóż to? Otóż dlatego, że byłam kobietą głęboko nieszczęśliwą. Mniejsza
o powody. Kobieta bowiem powody do bycia głęboko nieszczęśliwą zawsze sobie
znajdzie. Żadna to nowość, żadna to sztuka, żadna rewelacja i nie zawsze musi to
mieć związek z PMS-em. Nie, żeby mi już ta głęboka nieszczęśliwość przeszła. Gdzie
tam. Głęboka nieszczęśliwość dlatego głęboką jest, że wykaraskać się z niej
nielekko jest. Podejrzewam więc, że schwyci nad ranem znów, a że chwilowo włóczy
się po mieście ladacznica jedna, ja [zgodnie z dewizą Szymborskiej, że pisać
należy też, kiedy się nie jest nieszczęśliwym] mogę spokojnie posta do Klaczy
dopisać…
Kiedy owo nieszczęście
moje po Trójmieście rodzimym obnaszać mi przychodziło, to niebywała w tym roku mnogość
turystów mnie uderzyła. No ale cóż… Wakacje… Wiadomo. Jak wakacje, to tylko nad
morzem, a u nas… a u nas Drogie Panie i Nie Tańsi Panowie wszystko jest! Jak
należy… Stare mury jarmarcznego Gdańska, Lanserski Sopot w złotych szortach i
mała wioska rybacka za Sopotem, czytaj swojska Gdynia. Muzea, kluby i plaże…
Oczywiście pod warunkiem, że jest pogoda, bo nie ma co ściemniać, Bałtyk to nie
Śródziemne i dupa pogodowa trafia się zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy południe
zwala się tu na wakacje. I to, że ceny mamy jak na Lazurowym Wybrzeżu sytuacji,
jak się okazuje, wcale nie poprawia. Widać słońce przekupne jest tylko czasem…
Ale pomorskie południowi Francji nie pozostawia nadziei i o turystów w tym
sezonie zabieguje… zabieguje że ho! czy HO! raczej.
Gdańsk, wiadomo, oferuje Jarmark Dominikański,
Festiwale Szekspirowskie, Solidarity of Arts i inne tam nudne snuje. Nie to, co
Sopot. Sopot ma się czym pochwalić. Sopot na męskich turystów postawił i ba, od
razu widać rezultaty. Monciakiem można spacerować tylko jak w Legii
Cudzoziemskiej z hasłem „Maszeruj albo giń” na ustach. Przecisnąć się nie
idzie, tyle ludu zjechało. Skąd tyluż mężczyzn nagle? Ja tam nie wiem, ale
pewne swoje podejrzenia, że to działalność marketingowa miasta spowodowała, mam.
A w którą to stronę przebiegli sopocianie uderzyli? A no w stronę wucetów
szurneli szarżą, co się strzałem w dychę wydaje okazywać. Byłam Ci ja bowiem na
legionowym spacerze po owym kurorcie nadbałtyckim ostatnio. A że spacer długi,
choć w tempie przyśpieszonym, to się Mężczyźnie Mojemu Domowemu jako i Rodzinie
Całej oddać to, cośmy płynnie podczas spaceru owego nabyli [czytaj siku]
zachciało. Trafiliśmy do jakiegoś przyplażowego szaletu, co by Armagedonica
jęczeć przestała, że musi, że koniecznie i że już. Weszłam i ja, bo takaż to
powinność matki podobno. A w środku co? W środku pomyślisz sobie, Nieczytelniku
Bez Potrzeby, Babcia Klozetowa i 2 zyle
od strumienia [bez względu na wartkość]. Gdzie tam! W Sopocie „Babcia Klozetowa”
nową wartość zyskała. Młode To To, Piękne, Miłe, Usmiechnięte Dziewcze jako
Anioł Ulgi Wszelakiej jawiło się raczej… żaden tam fartuch w grochy i
spojrzenie spod byka… Mężczyzna Mój Domowy wyszedł z przybytku też jakiś dziwnie
uradowany, com luźno z obecnością Białogłowy Kasującej powiązała. Ale nie,
Drogi Nieczytelniku, on okazał się pisuarem szczerze rozbawiony. Czy Ty wiesz
Nieczytleniczko Higieniczna, że kiedy Ty walczysz o utrzymanie równowagi w kiblu
publicznym, mężczyzna Twój ścianę obok moczem piłkę do bramki ładuje?! Nooo
przynajmniej, jeśli sikacie w Sopocie. Oburzona byłam, że mi Mężczyzna Mój
Domowy tej maszyny strumieniem napędzanym na fotografii nie uwiecznił. Alem
gnana żądzą ciekawości wszelakiej, wygooglałam sobie owo urządzenie:
I popatrz, Nieczytelniczko Urocza, jak to się nawet
w WC mężczyźnie ego ładuje. Bo choć na męskim sikaniu znam się raczej słabawo,
to weźże tu nie traf, kiedy na bramce nikt nie stoi… Choć z drugiej strony,
czyją postać miałby ów bramkarz przybrać? I w końcu… Kto by go czyścił…?
PS Żeby nie było, że Trójgórd tylko o
testosteronowych bywalców dba…
W Gdyni nad samiuśką wodą, od czasu do czasu
urządzają sobie nasi miejscy zawodnicy mecze Rugby plażowej… Ileż w nich
determinacji, jaka siła mięśni i potrzeba zasłużenia się dla drużyny… Choćby za
cenę ściągnięcia przeciwnikowi galotów… Drogie Panie, nie sposób ominąć tak
rozbrajającej męskich ciał kotłowaniny… Moje rozbawienie zostało na siłę
odciągnięte… Czy to przez zazdrość? Czy raczej z myśli pt. „Jej przecież, jako
kobiecie, za jawne naigrywanie się nie przypieprzą. Ktoś rykoszetem dostanie, a
ja najbliżej stoję”? Nie wiem. :)