środa, 8 sierpnia 2012

do przerwy 0:1, czyli trójmiejskie atrakcje dla turystów

Wróciłam. Długo mnie nie było. [Hehe, to brzmi jak dialog otwierający porywającą brazylijską telenowelę pisaną podczas któregoś zastępstwa na polskim przez połączone siły naszych dwóch pierwszych ławek :

„- Leon, wrócił.
- Długo go nie było.
- Porozmawiajmy o tym.”
[Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że brazylijska telenowela nie może powstać na zastępstwie języka polskiego, wyłączając sytuację, gdy w Rio kilku zapamiętałych pasjonatów słowiańszczyzny ma chwilowo lekcję z kimś innym w wyniku L4 prof. dajmy na to Brzęczyszczykiwicza.]
Ale wróćmy do mnie. Wróciłam wszak, a długo mnie nie było. Porozmawiajmy o tym. Nie, żebym zginęła w chaszczach Amazonii, przedzierała się z maczetą przez dżunglę bezwstydnie pozbawioną wi-fi. Nie, żebym stalkerowała Rudego, śledząc każdy jego krok, zapominając przy okazji o bożym świecie i wyklętym, wirtualnym też. Żadne takie. Na Amazonię przyjdzie jeszcze pora [jak tylko jednej z Wiedźm odpadną tipsy, druga przestanie piszczeć na widok pająka, a trzecia dostanie urlop]. A ze stalkerowania [choć wielkie serce okazuję się mieć do tego,  mimo iż ktoś mi kiedyś powiedział, żem na to za mądra i za jakaś tam] to raczej przysłowiowa dupa. „Rudy” to, póki co, za mało danych nawet jak dla Google ;)
Nie było mnie więc. A dlaczegóż to? Otóż dlatego, że byłam kobietą głęboko nieszczęśliwą. Mniejsza o powody. Kobieta bowiem powody do bycia głęboko nieszczęśliwą zawsze sobie znajdzie. Żadna to nowość, żadna to sztuka, żadna rewelacja i nie zawsze musi to mieć związek z PMS-em. Nie, żeby mi już ta głęboka nieszczęśliwość przeszła. Gdzie tam. Głęboka nieszczęśliwość dlatego głęboką jest, że wykaraskać się z niej nielekko jest. Podejrzewam więc, że schwyci nad ranem znów, a że chwilowo włóczy się po mieście ladacznica jedna, ja [zgodnie z dewizą Szymborskiej, że pisać należy też, kiedy się nie jest nieszczęśliwym] mogę spokojnie posta do Klaczy dopisać…
Kiedy owo nieszczęście moje po Trójmieście rodzimym obnaszać mi przychodziło, to niebywała w tym roku mnogość turystów mnie uderzyła. No ale cóż… Wakacje… Wiadomo. Jak wakacje, to tylko nad morzem, a u nas… a u nas Drogie Panie i Nie Tańsi Panowie wszystko jest! Jak należy… Stare mury jarmarcznego Gdańska, Lanserski Sopot w złotych szortach i mała wioska rybacka za Sopotem, czytaj swojska Gdynia. Muzea, kluby i plaże… Oczywiście pod warunkiem, że jest pogoda, bo nie ma co ściemniać, Bałtyk to nie Śródziemne i dupa pogodowa trafia się zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy południe zwala się tu na wakacje. I to, że ceny mamy jak na Lazurowym Wybrzeżu sytuacji, jak się okazuje, wcale nie poprawia. Widać słońce przekupne jest tylko czasem… Ale pomorskie południowi Francji nie pozostawia nadziei i o turystów w tym sezonie zabieguje… zabieguje że ho! czy HO! raczej.
Gdańsk, wiadomo, oferuje Jarmark Dominikański, Festiwale Szekspirowskie, Solidarity of Arts i inne tam nudne snuje. Nie to, co Sopot. Sopot ma się czym pochwalić. Sopot na męskich turystów postawił i ba, od razu widać rezultaty. Monciakiem można spacerować tylko jak w Legii Cudzoziemskiej z hasłem „Maszeruj albo giń” na ustach. Przecisnąć się nie idzie, tyle ludu zjechało. Skąd tyluż mężczyzn nagle? Ja tam nie wiem, ale pewne swoje podejrzenia, że to działalność marketingowa miasta spowodowała, mam. A w którą to stronę przebiegli sopocianie uderzyli? A no w stronę wucetów szurneli szarżą, co się strzałem w dychę wydaje okazywać. Byłam Ci ja bowiem na legionowym spacerze po owym kurorcie nadbałtyckim ostatnio. A że spacer długi, choć w tempie przyśpieszonym, to się Mężczyźnie Mojemu Domowemu jako i Rodzinie Całej oddać to, cośmy płynnie podczas spaceru owego nabyli [czytaj siku] zachciało. Trafiliśmy do jakiegoś przyplażowego szaletu, co by Armagedonica jęczeć przestała, że musi, że koniecznie i że już. Weszłam i ja, bo takaż to powinność matki podobno. A w środku co? W środku pomyślisz sobie, Nieczytelniku Bez Potrzeby,  Babcia Klozetowa i 2 zyle od strumienia [bez względu na wartkość]. Gdzie tam! W Sopocie „Babcia Klozetowa” nową wartość zyskała. Młode To To, Piękne, Miłe, Usmiechnięte Dziewcze jako Anioł Ulgi Wszelakiej jawiło się raczej… żaden tam fartuch w grochy i spojrzenie spod byka… Mężczyzna Mój Domowy wyszedł z przybytku też jakiś dziwnie uradowany, com luźno z obecnością Białogłowy Kasującej powiązała. Ale nie, Drogi Nieczytelniku, on okazał się pisuarem szczerze rozbawiony. Czy Ty wiesz Nieczytleniczko Higieniczna, że kiedy Ty walczysz o utrzymanie równowagi w kiblu publicznym, mężczyzna Twój ścianę obok moczem piłkę do bramki ładuje?! Nooo przynajmniej, jeśli sikacie w Sopocie. Oburzona byłam, że mi Mężczyzna Mój Domowy tej maszyny strumieniem napędzanym na fotografii nie uwiecznił. Alem gnana żądzą ciekawości wszelakiej, wygooglałam sobie owo urządzenie:

I popatrz, Nieczytelniczko Urocza, jak to się nawet w WC mężczyźnie ego ładuje. Bo choć na męskim sikaniu znam się raczej słabawo, to weźże tu nie traf, kiedy na bramce nikt nie stoi… Choć z drugiej strony, czyją postać miałby ów bramkarz przybrać? I w końcu… Kto by go czyścił…?
PS Żeby nie było, że Trójgórd tylko o testosteronowych bywalców dba…
W Gdyni nad samiuśką wodą, od czasu do czasu urządzają sobie nasi miejscy zawodnicy mecze Rugby plażowej… Ileż w nich determinacji, jaka siła mięśni i potrzeba zasłużenia się dla drużyny… Choćby za cenę ściągnięcia przeciwnikowi galotów… Drogie Panie, nie sposób ominąć tak rozbrajającej męskich ciał kotłowaniny… Moje rozbawienie zostało na siłę odciągnięte… Czy to przez zazdrość? Czy raczej z myśli pt. „Jej przecież, jako kobiecie, za jawne naigrywanie się nie przypieprzą. Ktoś rykoszetem dostanie, a ja najbliżej stoję”? Nie wiem. :)