Jarocinie...?!
I tak, pewnie znajdą się Starzy Bywalcy, którzy powiedzą: „Eee, kiedyś TO
bywało…” albo „Dzisiejszy Jarocin to już nie TEN SAM Jarocin”, ale dla mnie TEN
Jarocin był absolutnie pierwszym i kiedy już udało mi się domyć pod własnym
prysznicem… (bo nie wiem, czy wiesz, Nieczytelniku Pozafestiwalowy, ale ludzie
w Jarocinie nie dzielą się na grubych i chudych, ładnych i brzydkich, młodych i
starych, nawet na mężczyzn i kobiety niespecjalnie. Ludzie w Jarocinie dzielą
się na trzy grupy. Na tych, którzy nie śpią świtem (tak, bo są obłąkani) i powłócząc
nietrzeźwymi jeszcze nogami bez kolejki dochodzą do siebie pod prysznicem, na
tych, którzy w mniejszym obłąkaniu pospali godzinę dłużej i teraz, żeby wziąć
prysznic sterczą dwie następne w upalnej kolejce… no i na tych wreszcie, którzy
na prysznic i inne tego typu nowoczesne bzdury (cytując Jarocinowego Klasyka) „mają
wyjebane”. Domywając się więc we własnym domu, pomyślałam sobie, że na
wszystkie upiorności tego lata nic lepszego nad tych kilka wielkopolskich dni nie
mogło mi się przytrafić. Mimo że…
Mimo
że od Matuli Mojej Rodzonej po Teściów Z Konieczności wszyscy jak jeden mąż
darli włosy z głowy, że jakże to? Dwie starszawe kobiety? Bez mężów? Na
JAROCIN? Kto to widział? Rodzicielka Moja Własna podejrzewała nawet romans z
jakimś Ognioustym Wielkopolaninem, bo przecież z chęci osobistej obcowania z
muzyką na taki festiwal jechać nie można, skoro tam Czerwone Gitary NIGDY nie
grały! Puszczając jednak mimo uszu wszystkie: „No tym pomysłem to mnie
wkurzyłaś!”, „Ona jednak charakterek ma!”, spokojnie uprzątnęłyśmy z Wiedźmą
Najdalej Wysuniętą Na Południe te włosy, co je bliscy nasi i rodziciele z głów
sobie powyrywali i w nieugiętości sobie wrodzonej ruszyłyśmy na pociąg.
I
pojechały dwie… na festiwal starych punkowców anarchistów… pociągiem… relacji
międzynarodowej z klimą i słodkimi przekąskami w przedziale…
Ale
za to namiot rozstawiłyśmy w trzy sekundy i prawie nas nie zdziwiło, jak po
dwóch godzinach spędzonych w uroczych zaułkach miasta przyrósł do niego hangar
na niewielkie awionetki…
Nieczytelniku
Wakacyjny, co tu może jeszcze czasem siłą rozpędu zajrzysz (choć słowo moje
zaszyło się w szufladzie w wyniku nieczasów wszelakich) nie będę streszczać Festiwalu Jarocińskiego, bo nie da się streścić niestreszczalnego (no, może
Sienkiewicz by dźwignął, ale póki się Jagiełło po scenie nie pałęta, olewa
sprawę i nie próbuje). Przytoczę za to kilka refleksji luźnych, co to spokoju
od niedzieli mnie dać nie chcą.
Otóż
w Jarocinie:
1.
Ryzykujesz lekkim otępieniem umysłu w wyniku:
a)
skrajnej niepoczytalności tekściarza, kiedy ze sceny pola namiotowego dobiega
Cię niebywała pieśń o Panu Waldemarze, co krocząc
kostką brukową osunął się w otchłań a potem, kiedy już posiedział w fotelu czy też
tam na kanapie powoli wpadł w letarg
letarg i nagle zobaczył wszystko… Kawałków o krasnalu, co mógłby być
świętym, gdyby umył stopy, Ci oszczędzę.. Tak, być może mieszam tu lekko dwie
niebywałe pieśni Psychodramy, ale bez szkody dla tekstów, wierz mi,
Nieczytelniku Piątkiem Wyspany, na słowo…
b)
niewyspania, kiedy sąsiedzi Twoi w środku nocy dziurę nagle w materacu swoim lokalizują
i postanawiają wielkie swoje hangarowe łoże nadmuchać pompką, jak twierdzą, do
penisa [informacja jednak nie do końca sprawdzona], roznosząc urocze, a miarowe
„piii…”, „piii…”, „PIII…!” [kurwa!] po całym polu namiotowym. Inna prawda, że
owa miarowość dała naszym wiedźmowym rozbuchanym wyobraźniom do myślenia… i
kiedyśmy się podejrzeniami swoimi z owymi Hangarowymi Sąsiadami rankiem
podzieliły, jednemu mina zrzedła i zdążył wykrztusić tylko:
„Yyyy, a o której to miarowe PIII niedające
wam spać się odbywało?”
-
Po drugiej.
-
Uff, to nie, to faktycznie pompka.
Nie wiem, czy natury ekshibicjonisty Kolega
Sąsiad nie miał, czy towarzystwa sypialnianego się zawstydził…
2.
Jest też szansa, że drastycznie stracisz kontakt z bazą:
- Chyba
kolega wam nieco posmutniał (na widok młodego mężczyzny siedzącego między dwoma
rosłymi strażnikami bez ruchu z nieprzytomnie zwisającą głową)
-
Eeee, nie, wszystko pod kontrolą. Spodziewamy się go za trzy godziny.
3.
Możesz również stać się obiektem uwielbienia…
[Końcówka
koncertu z szalonym reggaeowaniem w tle:]
-
Jak to? Już dziewczyny idziecie? Ojej, a tak miło było popatrzeć.
[I
jaka to różnica, że średnia wieku adoratorów w tym przypadku to 72+?]
4.
Albo… poczuć się staro…
-
A Pani wygodnie się tak leży przed namiotem?
[To
z kolei średnia 25+, co w obliczu poprzedniej sytuacji, każe poważnie
zastanowić się nad botoksem…]
5.
Całkiem też możliwe, że staniesz się obiektem handlu żywym towarem, kiedy to
jeden podchmieleniec drugim podchmieleńcom rzuci niedbałe: „Bierzecie je? Jak
nie bierzecie, to ja je wezmę”…
Poza
tym możesz znaleźć miejscówę w Uroczym Gdziebądziu, jeśli zgubisz swój namiot
bezpowrotnie, możesz odkryć nowego Boga W Różowych Butach, bo to, co Rogucki
wyprawia na koncertach i jak pogo leczy duszę, jest nadprzyrodzone, możesz też
tarzać się po trawie i zasnąć w rowie z pewnością, że jakaś pomocna dłoń
nakryje Ci głowę ręcznikiem, chroniąc ją przed słońcem…
I
absolutnie najpiękniejsze jest to, że w Jarocinie nigdy nie jesteś sam…
Idąc
więc za myślą klasyka, co to pewnikiem będzie niebawem reprezentował naszą
ojczyznę na festiwalu Eurowizji, zacytuję dla tych, którzy nie byli:
„Każdą myślą, w
każdym calu
Jestem pełen żalu,
Jak chomik, co nażarł się trocin.
Jarocin… Ech, Jarocin…”