czwartek, 24 lipca 2014

Gdzie byłeś całe moje życie...,



Jarocinie...?! I tak, pewnie znajdą się Starzy Bywalcy, którzy powiedzą: „Eee, kiedyś TO bywało…” albo „Dzisiejszy Jarocin to już nie TEN SAM Jarocin”, ale dla mnie TEN Jarocin był absolutnie pierwszym i kiedy już udało mi się domyć pod własnym prysznicem… (bo nie wiem, czy wiesz, Nieczytelniku Pozafestiwalowy, ale ludzie w Jarocinie nie dzielą się na grubych i chudych, ładnych i brzydkich, młodych i starych, nawet na mężczyzn i kobiety niespecjalnie. Ludzie w Jarocinie dzielą się na trzy grupy. Na tych, którzy nie śpią świtem (tak, bo są obłąkani) i powłócząc nietrzeźwymi jeszcze nogami bez kolejki dochodzą do siebie pod prysznicem, na tych, którzy w mniejszym obłąkaniu pospali godzinę dłużej i teraz, żeby wziąć prysznic sterczą dwie następne w upalnej kolejce… no i na tych wreszcie, którzy na prysznic i inne tego typu nowoczesne bzdury (cytując Jarocinowego Klasyka) „mają wyjebane”. Domywając się więc we własnym domu, pomyślałam sobie, że na wszystkie upiorności tego lata nic lepszego nad tych kilka wielkopolskich dni nie mogło mi się przytrafić. Mimo że…
Mimo że od Matuli Mojej Rodzonej po Teściów Z Konieczności wszyscy jak jeden mąż darli włosy z głowy, że jakże to? Dwie starszawe kobiety? Bez mężów? Na JAROCIN? Kto to widział? Rodzicielka Moja Własna podejrzewała nawet romans z jakimś Ognioustym Wielkopolaninem, bo przecież z chęci osobistej obcowania z muzyką na taki festiwal jechać nie można, skoro tam Czerwone Gitary NIGDY nie grały! Puszczając jednak mimo uszu wszystkie: „No tym pomysłem to mnie wkurzyłaś!”, „Ona jednak charakterek ma!”, spokojnie uprzątnęłyśmy z Wiedźmą Najdalej Wysuniętą Na Południe te włosy, co je bliscy nasi i rodziciele z głów sobie powyrywali i w nieugiętości sobie wrodzonej ruszyłyśmy na pociąg.
I pojechały dwie… na festiwal starych punkowców anarchistów… pociągiem… relacji międzynarodowej z klimą i słodkimi przekąskami w przedziale…  
Ale za to namiot rozstawiłyśmy w trzy sekundy i prawie nas nie zdziwiło, jak po dwóch godzinach spędzonych w uroczych zaułkach miasta przyrósł do niego hangar na niewielkie awionetki…
Nieczytelniku Wakacyjny, co tu może jeszcze czasem siłą rozpędu zajrzysz (choć słowo moje zaszyło się w szufladzie w wyniku nieczasów wszelakich) nie będę streszczać Festiwalu Jarocińskiego, bo nie da się streścić niestreszczalnego (no, może Sienkiewicz by dźwignął, ale póki się Jagiełło po scenie nie pałęta, olewa sprawę i nie próbuje). Przytoczę za to kilka refleksji luźnych, co to spokoju od niedzieli mnie dać nie chcą.

Otóż w Jarocinie:

1. Ryzykujesz lekkim otępieniem umysłu w wyniku:

a) skrajnej niepoczytalności tekściarza, kiedy ze sceny pola namiotowego dobiega Cię niebywała pieśń o Panu Waldemarze, co krocząc kostką brukową osunął się w otchłań  a potem, kiedy już posiedział w fotelu czy też tam na kanapie powoli wpadł w letarg letarg i nagle zobaczył wszystko… Kawałków o krasnalu, co mógłby być świętym, gdyby umył stopy, Ci oszczędzę.. Tak, być może mieszam tu lekko dwie niebywałe pieśni Psychodramy, ale bez szkody dla tekstów, wierz mi, Nieczytelniku Piątkiem Wyspany, na słowo…

b) niewyspania, kiedy sąsiedzi Twoi w środku nocy dziurę nagle w materacu swoim lokalizują i postanawiają wielkie swoje hangarowe łoże nadmuchać pompką, jak twierdzą, do penisa [informacja jednak nie do końca sprawdzona], roznosząc urocze, a miarowe „piii…”, „piii…”, „PIII…!” [kurwa!] po całym polu namiotowym. Inna prawda, że owa miarowość dała naszym wiedźmowym rozbuchanym wyobraźniom do myślenia… i kiedyśmy się podejrzeniami swoimi z owymi Hangarowymi Sąsiadami rankiem podzieliły, jednemu mina zrzedła i zdążył wykrztusić tylko:
 „Yyyy, a o której to miarowe PIII niedające wam spać się odbywało?”
- Po drugiej.
- Uff, to nie, to faktycznie pompka.
 Nie wiem, czy natury ekshibicjonisty Kolega Sąsiad nie miał, czy towarzystwa sypialnianego się zawstydził…

2. Jest też szansa, że drastycznie stracisz kontakt z bazą:
- Chyba kolega wam nieco posmutniał (na widok młodego mężczyzny siedzącego między dwoma rosłymi strażnikami bez ruchu z nieprzytomnie zwisającą głową)
- Eeee, nie, wszystko pod kontrolą. Spodziewamy się go za trzy godziny.

3. Możesz również stać się obiektem uwielbienia…
[Końcówka koncertu z szalonym reggaeowaniem w tle:]
- Jak to? Już dziewczyny idziecie? Ojej, a tak miło było popatrzeć.
[I jaka to różnica, że średnia wieku adoratorów w tym przypadku to 72+?]

4. Albo… poczuć się staro…
- A Pani wygodnie się tak leży przed namiotem?
[To z kolei średnia 25+, co w obliczu poprzedniej sytuacji, każe poważnie zastanowić się nad botoksem…]

5. Całkiem też możliwe, że staniesz się obiektem handlu żywym towarem, kiedy to jeden podchmieleniec drugim podchmieleńcom rzuci niedbałe: „Bierzecie je? Jak nie bierzecie, to ja je wezmę”…

Poza tym możesz znaleźć miejscówę w Uroczym Gdziebądziu, jeśli zgubisz swój namiot bezpowrotnie, możesz odkryć nowego Boga W Różowych Butach, bo to, co Rogucki wyprawia na koncertach i jak pogo leczy duszę, jest nadprzyrodzone, możesz też tarzać się po trawie i zasnąć w rowie z pewnością, że jakaś pomocna dłoń nakryje Ci głowę ręcznikiem, chroniąc ją przed słońcem…
I absolutnie najpiękniejsze jest to, że w Jarocinie nigdy nie jesteś sam…
Idąc więc za myślą klasyka, co to pewnikiem będzie niebawem reprezentował naszą ojczyznę na festiwalu Eurowizji, zacytuję dla tych, którzy nie byli:

Każdą myślą, w każdym calu
Jestem pełen żalu,
Jak chomik, co nażarł się trocin.
Jarocin… Ech, Jarocin…”