wiesz,
Nieczytelniku Wytrawny, że każde uzależnienie ma swoje dno, nieprzekraczalną
granicę. jeśli więc denaturat, to tylko przefiltrowany, jeśli spiryt z
politury, to tylko dokładnie wytrącony, jeśli papieros, to nie ten wdeptany w
płytę chodnikową, jeśli czekolada, to jednak nie ta dziecka… czekolada dziecka
[przeważnie jednak własnego, choć nie zawsze wcale] to dno dna i muł mułu
Czekoladowych Skrytożerców. nieważne, że z szafki wysypują się kinderki,
mleczne krainy, a Jajko Niespodzianka przestało być niespodzianką tuż po 47
złożeniu ostatniej zabawki z najnowszej serii… nieważne. nieważne, że babcie
zaopatrują te jeszcze Niespróchnicowane Mleczaki jak kantorek jaki wymiany
cukrowej… nieważne. świsnąć dziecku czekoladę, to jest świństwo. świństwo, że
ho!
a jednak…
a
jednak czasem powinnie, czasem zupełnie bezwinnie, choć całkiem nie bez winy,
zakradasz się do górnej szafki po lewej, co by wymacać ten drugi batonik Kinder
Bueno… Mały Smrod zjadł pierwszy 3dni temu i na bank przecież nie pamięta, nie
może pamiętać, że za filiżankami w kwiatuszki poleguje jeszcze jeden… całkiem osamotniony,
całkiem czekoladowy i całkiem zęby Smrodowi w potencji psujący… pałaszujesz
więc po nocy bez wyrzutu sumienia, ba, z misją nawet, że samotność batonikowi
skracasz i że siekacze młode ocalasz…
ale
Smrod to przebiegłe nasienie jest… tuż na drugi dzień, zaraz po profesjonalnie zjedzonym
obiedzie domaga się zdobycznego od a) Babci b) Cioci c) Sąsiadki d) Pana w Sklepie
e) Kolegi [niepotrzebne skreślić] batonika, upierając się, że przecież wtedy
wtedy wieczorem nie zjadło obu i że drugi musi się jeszcze gdzieś tam sekretnie
pałętać…
i
stajesz, Nieczytelniku Moralny, przed wyborem tragicznym… przyznać się, do
jakby poniekąd kradzieży, zburzyć autorytet własny rodzicielski od dnia
narodzin skrupulatnie budowany? czy może nagiąć nieznacznie fakty dla dobra
sprawy i zaniechania półgodzinnego już poszukiwania Tego Właśnie Batona?
oczywiście możesz wyrzucać sobie, żeś dureń, że nie odkupiłeś, że nie
podłożyłeś, gdzie trzeba, ale teraz pukanie w głowę na niewiele się zdaje, bo
Smrod w całej swojej kategoryczności domaga się [bądź co bądź słusznie] oddania
skonfiskowanej do czasu zjedzenia obiadu własności. wybierasz mniejsze zło
rzecz jasna, zaczynasz coś tam nieśmiało pod nosem bełkotać, że nie ma, że
przepadł… i w tej właśnie chwili wpada Ci [nie do końca czysty jak łza,
przyznaję] pomysł zepchnięcia winy na osoby trzecie. wrabianie w zbrodnię Ojca,
byłoby zagraniem poniżej pasa, a i też nie uciszyłoby awantury spod znaku „Tatoooo!!! jak mogłeś mi to zrobić??!!”.
potrzebujesz więc sprawcy nieuchwytnego, niebanalnego i z polotem…
- Młoda, Duchy Łakomczuchy
wyjadły. No trudno, jutro kupimy.
Duchy
Łakomczuchy to nie w kij dmuchał, Duchy Łakomczuchy brzmią dumnie, Duchom
Łakomczuchom nie ma co wchodzić w paradę. Armagedonica waha się przez chwilę,
spogląda nieufnie, ale w końcu uznaje wyższość zaświatowych racji i z nosem na
kwintę wybiera ciasteczka…
tak
więc, Nieczytelniku Spirytystyczny, Duchy Łakomczuchy zamieszkały w naszym domu
jakiś czas temu. zamieszkały i działają bez zarzutu. inaczej – bez zarzutu działały do wczoraj.
wczoraj sięgnęłam po kubek z resztą niedopitej kawy...
- Ej, kto mi wypił
końcówkę?
Armagedonicy
błysnęło lewe oko, zmarszczył się nos, brudny na czubku od pianki z mleka:
-
Duchy Łakomczuchy, Mamo…