niedziela, 21 kwietnia 2013

znów w zielone gramy!

Dobra, koniec z zimowaniem! Wiele można było zwalić na zalegający hałdami śnieg, na niedźwiedziowanie i wewnętrzną niezgodę na zastany świat za oknem, ale wystarczy już. Zresztą, zima nie taką znowu straszną okazała się, jak ją temperatura malowała... Kiedy Piękna Pani Psycholog w okolicach końca marca serwowała w telewizji śniadaniowej rewelacje pt. "Proszę Państwa, ale jak w końcu przyjdzie ta wiosna, jak my się będziemy cieszyć! Może warto przeczekać?", miałam ochotę wyrzucić telewizor przez okno razem z ową Piękną Panią Psycholog i powstrzymywała mnie tylko konieczność otwarcia okna na to W Chuj Zimno... no i może waga telewizora z Piękną Panią Psycholog w środku. A jednak...
A jednak rower udało się w końcu odkopać z piwnicznych czeluści i wiesz co, Usportowiony Wszelako Nieczytelniku? Okazało się, że miasto moje faktycznie obłędnie wygląda z pozycji siodełka po tak przykurwiście długich śniegach... Żeglarze szorują łajby w porcie jachtowym, łabędzie gonią głupie dzieciaki po plaży [albo na odwrót, w tym pędzie nigdy nie wiem na pewno, czy mi coś nie umyka], zakochani szlajają się po drogach rowerowych, całując się nieprzytomnie [co znacznie ułatwia grę w kręgle bez kuli ;)], biegacze biegają jak opętani [zresztą, po co to "jak"?] i ciągle piździ, jakby postanowiło nam Contrast przynajmniej pod Rysy przedmuchać... Dupsko od "do dupy" [nomen omen] siodełka czuć każdym podskórnym asfaltu korzeniem [wtedy nawet do głosu dochodzi myśl o ostatnim prezencie urodzinowym, przyznaję], ale nagle mroźności świata można wytknąć bezkarnie język [może dlatego że się na nim akurat nie jedzie] z całą pewnością, że i przydługa gnuśność, stagnacja, i ogólna dupa wszelaka ginie powoli za horyzontem... I gdyby sobie tak podliczyć te "O kurwa, znów sypie!" miesiące, to okazuje się że...
że świat nocnych, ujemnych temperaturowo spacerów kazał zmądrzeć na tyle, że może trochę z przemarznięcia mózgu, a może trochę z dobrej rady nagle się wie, że chyba nie ma sensu w cudze poczucie samotności swoje nudne palce pchać, bo jeszcze się je przytrzaśnie...
że czasem po prostu lepiej i całkiem po swojemu brzmi "nie"...
że żadne cukierki nie smakują jak te, wysypujące się bez końca ze skrzynki pocztowej...
że nic tak nie ratuje świata jak pijacka wygrana w kasynie u boku jednak cholera Najbystrzejszego Z Mężczyzn, z jakim przyszło kiedykolwiek wygrywać [a i przegrywać] w kasynie... [a o tym to całkiem innym razem]
noo i że ze śniegiem za oknem stopiło się jakieś 18 zbędnych kilogramów [co daje pewne przypuszczenia, że porowerowa obolałość wszelaka to wina braku amortyzacji jednak, a nie wadliwego sprzętu ;)]...
Tak, Wiosenny Nieczytelniku, chyba jestem mądrzejsza o jedną baaardzo długą zimę... I choć okazuje się, że i w rozczarowaniach świata [nie wyłączając siebie] przeważnie mam rację, a trupom z szafy zdarza się ciągle wypadać w postaci jakiegoś pokrętnego Kumulatora Kochanków Byłych [tym razem z krewetką w zębach], to muszę cholera Pięknej Pani Psycholog przyznać rację.
Odmarza mi dusza. Nieśpiesznie. Fajne to uczucie. Tego i Tobie życzę dziś, za to trzymam kciuki... Szpetna Kręglo ;) i Ty, Owiośniały Już Nieczytelniku... Do zobaczenia. :)