gdzie kucharek sześć
tam nie ma co jeść
a…
gdzie wiedźmy cztery tam się nie da wyjechać [do cholery!]
w cholerę co najwyżej… niby wakacje, niby ferie, niby sabacisko planowane przynajmniej od czasu poprzedniego zlotu, termin ustalony, radość w sercach bije, napięcie rośnie, ustalanie wielkości walizek trwa [trzy dni Nieczytelniku Garderobiany to nie byle co, tu jedna para portek nie wystarczy], gromadzenie potrzebnych gadżetów towarzyszy sercom w przyjemnym rozedrganiu, aż tu nagle… klops...
wiedźma A [nie dlatego „A”, że jakoś wybitnie alfabetyczniej pierwsza od pozostałych, ale dlatego, że jej głupota pierwsza zgłosiła Aneks do umowy wyjazdowej] otóż pewnego dnia wiedźma A, stwierdziła w całym swoim uroczym bezgłowiu, że „o kurde! moi rodzice mają w Tamtenczas ślubu rocznicę. rocznicę nie byle jaką, bo rocznicę 40!” [o tym, jak przetrwać 40 lat z jednym człowiekiem spróbujemy jutro, bo też licznik ów wydaje mi się jakimś sporym przekłamaniem metryk] okrzykiem tym prując misternie pofastrygowany plan wiedźmy B, która wszystko zapięte mieć musi szybciej na ostatni pod szyją guzik, a że wiedźma C wcześniej zgłaszała postulat o wybór pierwszego weekendu lutego w związku z Kosmicznie Ważną Delegacją Pracową w weekend kolejny [co też prowadzi mnie do myśli swobodnej a nielekkiej: czemuż to prezesi zwykli praktykować niekonsultowanie własnych terminarzy z potrzebami pracowników? zupełnie nie wiem] tak czy owak, wiedźma B zanotowała sobie potrzeby wiedźmy C skrupulatnie w swojej organizacji wyjazdowej [co też od niej strategii Napoleońskiej wymaga] i teraz wiedźma A rubinowym szaleństwem Państwa Starszych z wszelkich ustaleń poczyniła kupę. okazało się na domiar złego, że Kosmicznie Ważna Delegacja Pracowa została odwołana i weekend następny pasuje już prawie wszystkim. to skończyło się tupaniem lewą nogą wiedźmy B, co to sobie już wszystko poustalać i poukładać zdążyła i hasłem, żeby reszta całowała się w rzyć, ona nie jedzie. wtedy wiedźmie A zrobiło się głupio i poczęła kombinacje alpejskie wyprawiać, żeby data 40 lat temu ustalona czarownym urokiem zmieniła miejsce w kalendarzu. po milionie sprzeczek, tysiącu trzystu obrażeniach, dwustu pięćdziesięciu „mam to gdzieś” i siedmiuset i pół „a mnie jest wszystko jedno” noclegi zostały zarezerwowane przez wiedźmę D, co najmniejszy udział w przeorganizowaniu miała i co jej było owe siedemset „a mnie… i że jedno”. ale i ją lekka wściekota dopadła w końcu, kiedy godzinę wyjazdową określono bez uwzględniania D możliwości urlopowoych czy też ich braku… a dziś wiedźma C, kiedy już jako tako ustaliły się trasy, godziny, warianty wszelakie, stwierdziła, że może jednak auto skoro taki mróz…
hehe… kobiety! gdyby sójka była facetem, spakowałaby jedne dodatkowe gacie [na wszelki wypadek], szczoteczkę do zębów [na wszelki wypadek], odpaliłaby silnik i fruuu… już by siedziała na drugim brzegu…
a tak…? jedziemy w piątek, chyba pociągiem, a może autem, chyba rano a może wieczorem, bo w końcu jest jeszcze PKS… ale czy to ważne? ważne, że najemy się pierników i jeszcze, by zabrać tamtą bluzkę!
jakiż to będzie bosko bezmęski, ucieczkowo oddychający, atosteronowy weekend. jeśli zatem, Nieczytelniku Spiernikowany a Niepierniczący, natkniesz się na ABCD wiedźmy [i tak, wiemy wiedźmo E, że wybrałaś Brukselę tylko dlatego, że tam można dolecieć a Tu nie!;)] ABCD śpiewające na rynku, oszczędź, nie wołaj policji. one całkiem niegroźne są i ciągle przecież ustalać tam będą, jak wrócą… i dokąd;)
PS nie na temat, czyli cytat dnia:
„Posmarowałam stopy chłodzącym kremem. Wniosek: zimą to nie jest dobry pomysł” :)