bo
Zyta była niewątpliwie mistrzem nauk wszelakich. może nie nauczyła nas wiele z
literatury, może z gramatyki zupełnie niczego [no… wyjąwszy jery – bądźmy
sprawiedliwi], ale za to mądrości życiowych ilu… na wszystko miała radę. kiedy
Cypis [ksywa ewidentnie okołowzrostowa] zamiast wstać jak człowiek,
podskakiwał nieudolnie na pośladzie pod
pstryczkiem, żeby zapalić światło, na własne rozkładające dłonie „Pani profesor no, nie mogę no.”,
usłyszał: ”Nie pajacuj. Prawdziwy mężczyzna nigdy nie mówi, że nie może”… [głowę
daję, że sentencja owa złota masakruje cypisowe sceny możliwie erotyczne po
dziś dzień, pobrzmiewając w pamięci presją hasła i Zytowym Urokiem, co na
konkurencję zażartą Hogaty Gargamelowej się nadawał idealnie] ot piętno
wychowania…
przykłady
drobne można tu wymieniać do rana, ale miała Zyta prawdę jedną ogólną, prawdę
dobrą na wszystko, prawdę na każdą okazję, prawdę, co trzyma się kurczowo w
głowie mojej i głowę tę daję, że i w głowach całej mojej byłej „czwartej eF” [no, może wyjąwszy jedną
Wiedźmę, co do naszej klasy chodziła tylko czasami…].
Everest
Filozofii Życiowej, ów Evergreen Zytowy, Myśl Ever Złota chciałoby się rzec,
brzmiała:
Fala zła [względnie dobra, zależnie od sytuacji] do Was powróci.
tym
tłumaczyła nam Zyta słuszność nauki na pamięć Bogurodzicy [bo powracająca fala lenistwa spowoduje, że za milion
lat, ktoś o cytat zapyta nas w jakimś teleturnieju i nie wygramy miliona],
konieczność przeprowadzania staruszki przez jezdnię [bo fala zła zaleje nam
drogę powrotną ze stanu śmierci klinicznej] i istotę zabrania Jej [Zyty, nie
Bogurodzicy ani Staruszki] na wycieczkę [gdyż tu z kolei fala lekceważenia,
wywoła lekceważenie zwrotne i wszyscy będziemy mieli naganne w maturalnej
klasie…]
nie
bardzo w to wierzyłam, ale na wszelki wypadek przed lekcjami co dzień żarliwie chodziłam do
kościoła, żeby moja dobra przecież modlitwa powróciła do mnie
nieprzebranie dobrą falą Nieprzystojnego [skłonność do brzydoty] Studenta Architektury,
co się po dzielni mojej pałętał…
i
co? i dupa. Bogurodzicę znam, ale
pustym kontem świeci, Student Architektury [mimo kilku moich pieszych pielgrzymek do Częstochowy] zakochał
się w koleżance, co go wcale nie chciała, a Zyta zostawiona nad morzem na czas
naszych górskich wędrówek nikomu nagannej nie zaserwowała… siła edukacji jest jednak straszliwa, bo dziś…
dziś
turlałam się swoim malutkim stareńkim prawieautkiem do pracy, drogą jak co
rano, drąc się wniebogłosy czymś na kształt „Mamy tylko siebie, wielką mamy moc”, kiedy to przyuważyłam Rowerzystę
W Obcisłym, co na przejściu beznadziejnym wzrokiem końca sznura
samochodów wypatrywał, żeby się spokojnie na drugą stronę mojej drogi przepedałować. żal
mi się człowieka zrobiło, widząc we wstecznym lusterku niekończącą się historię
tablic rejestracyjnych… wcisłam ja hamulec litościwie [pewnie ku przekleństwom
siarczystym tych, co za mną się wlekli] i puściłam sobie rowerzystę rozpromienionego...
całkiem przed nosem… i co z tego? [zapytasz Nieczytelniku Kierujący, co w
powracającą falę nie wierzy, bo z Zytą godzin wychowawczych nie miał] a to z
tego, że kiedy mnie ten Rowerzysta tymi swoimi niezwykłymi zupełnie pośladkami
mijał, to pierwsza myśl [no dobrze, druga może] o fali mnie naszła, ino nadziwić się nie mogłam, że ta dobra tak szybki kierunek zwrotny
mieć może i że w tak niewymiernej sferze estetycznych walorów działa…
heh, pozdrawiam
Cię, Rowerzysto Prędki a Pięknie Upośladkowany, gdzieśkolwiek dojechał…
PS
i to nieprawda, że Kobiety nie są wzrokowcami…
pięknych
snów Nieczytelniku Policealny Już… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz