środa, 11 lipca 2012

i Gagarin maczał w tym swoje palce... ;)

No i miałam się powstrzymać. Miałam trzymać stronę Kobiet. Miałam przekonywać świat do zasady, że Kobiety nie są głupie tylko miłosierne. I do tego, że jeśli jakikolwiek Męski Po[d]miot sądzi inaczej, znaczy to, że nie wart nic… Miałam. I szło mi nad wyraz doskonale. Po zdanym durnym egzaminie, po podglądaniu Rudego, który półnago odbywał trening rzucania czymś tam niekoniecznie do celu, utrudniając mi tylko odrobinę skupianie się nad przyswajaniem założeń Nowej Podstawy Programowej [ o złośliwości zbiegów okoliczności!], faktycznie przez chwilę przyszło mi nawet wierzyć, że to Kobiety są tą mądrzejszą świata stroną [bo że piękniejszą, to po tym treningu już nie jestem taka pewna…]. Ale dziś, rankiem świtnym włączyłam ja sobie telewizję śniadaniową, gdzie wschodnio brzmiąca pisarka opowiadała o swojej niebywałej miłości do sześciokrotnie karanego Kogoś Tam. Ktoś Tam nie był obecny w programie, i bynajmniej nie dlatego, że telewizja śniadaniowa w sposób drastyczny ujmowała jego godności [a może właśnie dlatego]. Nie było go, ponieważ „pił właśnie gdzieś na jednej ze swoich melin” jak określiła to Pisarka Obecna A Zakochana. Hmm… mówiła to z takim opanowaniem, z takim przekonaniem, że jest On [zapijaczony?]  jej cudem codziennym… A ja, w takim okropnie niepodobnym do mnie realistycznym nastawieniu do świata widziałam ją, jak przez tę pięknie idealizowaną miłość, przepłakuje noce… Ale puknęłam się w czoło. Puknęłam hasłem: „Jakie masz prawo oceniać?”, bo przecież nie miałam, bo przecież gdzieś faktycznie może to miłosierdzie się wkradło, ta bezwarunkowa wiara w zmianę serca dobrem, których ja po prostu nie pojąć nie potrafię… Jednak potem… potem napatoczyłam się na nagłówek: „Michał Wiśniewski po raz 4 powiedział sakramentalne TAK”…
Ożeż w dupę! Ja rozumiem, że małżeństwo rzadko bywa na zawsze. Przy sprzyjającej aurze na to „lepiej” bywa równie często jak na to „gorzej”…  Hmm… a precyzując, pewnie nawet owego „gorzej” jest więcej niż owego „lepiej”, ale poczucie budowania wspólności domu, rodziny jakoś tam scala to, co nie jest dociągnięciem wyrwanym rodem z romantycznych powieści. Rozumiem, że dochowanie wierności jest równie trudne jak kobiece niezakochiwanie się w draniach i rozumiem, że może nie wyjść raz, może nawet drugi. Ale 4? „I że nie opuszczę Cię aż do śmierci?” Po raz czwarty, kiedy ani razu nie zostało się wdowcem? [Co świadczy o Panu Młodym trochę dobrze a trochę jednak źle…] Ujmująco wiarygodne, doprawdy… Groteskowe powiedziałabym. Mrożek byłby dumny! I na co ta biedna Do Niedawna Panna Tajner liczy? Że zmieni Czerwonowłosego? Tak jak Pisarka Obecna A Zakochana że doczeka się metamorfozy? Cudownego przemienienia? Hmm… nie mówię, że to głupie… ale trochę jednak tak myślę… gdzieś tam w środku, analizując własne serca porywy muszę kurde przyznać, Pięknonaiwna Nieczytelniczko, że mądre to my zupełnie nie jesteśmy…
Trzymam  za nich kciuki rzecz jasna. Bo czemu nie? Jakoś tam jednak idealizm romantyczny się w mojej duszy nieśmiało odzywa… I na tym skończę… Za ładny dzień dziś był, żeby stawiać na końcu tych prognoz kropkę…

1 komentarz:

  1. ech ... nie ma co się zastanawiać nad powodzeniem czy też jego brakiem, nad miłosierdziem, nad całym oszołomieniem i wszystkim dookoła, bo jakbyśmy twardo nie stąpali po ziemi, jakbyśmy się na wszelakość wszelką zarzekali, to jak się ludź zakochana, to i czwarty raz powie tak, to i menela tłumaczyć będzie, to i swoją naiwność zawsze miłością nazwie ...
    PS. A że miłość w końcu umrze, to też wiemy i wtedy ... ot bańka pryska i menel jest menelem, a czerwonowłosy po raz czwarty rozwodnikiem (choć im tego nie życzę oczywiście!) :)

    OdpowiedzUsuń