Znasz, Nieczytelniku Lipcowy, ten stan, kiedy masz
poczucie, że życie postanowiło się wyzłośliwić, odgryźć za serwowane mu
niepowodzenia i wiadro nazbieranych
przez lata pomyj wylać akurat dziś i akurat na Ciebie? [Tak, oczywiście może
mieć to wątpliwy związek z tym, że to akurat Twoje życie całkiem]. Mnie się
zdarza, zdarza nader często, a przynajmniej raz do roku na pewno. W wakacje. Oczywiście
Jedyni Poprawni Politycznie zaraz podniosą głowę, że „Jak to?!”, „Nauczyciel i
na wakacje narzeka?!”, „Nie dość, że krótki dzień pracy ma, wolne święta,
zarabia 8 i pół tysia [ostatnie doniesienia prasowe, nie bankowe], to jeszcze w
wakacje, kiedy nic nie robi, pluć na złośliwość świata mu się zachciewa?!” Pewnie,
słuszność Jedyny Poprawny Politycznie posiada. Nauczyciel to najgorsza kasta
robotnicza ever i ze wszystkich. Palcem nie kiwa, kasy ma pod korek i marudzi
na wszystko, nawet na to, że chciałby markery do białej tablicy, bo wersja
oszczędnościowa [czytaj: pisanie po niej kredą] ni ch*** się nie sprawdza]. A niech
sobie radzi, Menda Społeczna, w końcu na coś to wykształcenie ma! Ale nie o
tym, nie o tym dziś, Drogi Nieczytelniku.
Dziś o wakacjach. Wakacjach nie tyle
nauczycielskich, co rodzicielskich. Miałam pewne podejrzenia, a od dziś całkiem
pewność mam, że wisi nade mną klątwa, Klątwa Wakacyjna, co ją beztrosko
Armagedonica na nasz dom sprowadziła.
Kiedy przypomnę sobie wakacje sprzed lat… no
mniejsza o to, ilu… i to hasanie po łąkach, górkach, ryneczkach cudnych, za
rączkę z Mężczyzną Moim Domowym [wtedy jeszcze Nie Do Końca Domowym]bieganie, z
aparacikiem w dłoniach śladem skośnookiego turysty śladów naszych wspólnych
uwiecznianie… ech… widzę wszystko jak przez mgłę. Od kiedy bowiem Armagedonica
pojawiła się w naszym życiu, wszystko nabrało innego wymiaru. Urlopy zwłaszcza.
Sierpień wolny poprzedzający narodziny Owej nijak
się już do hasań i biegania miał. Chyba że ciężki, zwalisty a
rozkołysanie-posuwisty krok wieczorny w stronę morza [żeby nikt z górą lodową
nie pomylił i hałasu za dnia nie narobił] za owe hasanie i bieganie przyjąć. W
sumie, zadyszka nie mniejsza… Z planów wyjazdowych rozlicznych skończyło się na
umieraniu z duchoty przydomowo z naiwnym marzeniem o porodzie tuż tuż. Ech…
Upalne to było lato.
Kiedy narodzenie stało się ciałem, Armegedonica
przez tych 11 miesięcy podrosnąć zdążyła, przy zniewalającej polityce
prorodzinnej, becikowych i szczególnie dofinansowanym wychowawczym, będąc
biednymi, jak kościelne mysze, co im wiatr po kieszeniach hula, wybraliśmy Wakacyjną
Wersję Oszczędnościową [czytaj: wprosiliśmy się na cztery dni do domku kuzynki,
modląc się że Ona na wakacje z tej wiochy totalnej a pięknej, do Turcji w tym
czasie się uda i benzyna, co na nią od stycznia odkładaliśmy, się nie zmarnuje].
Udała się [kuzynka, nie benzyna], a że upalne to było lato… nabraliśmy
dmuchanych baseników, olejków do opalania i planszówek na wszelki wypadek.
Upalne to było lato... Poza dwoma rozstrzelonymi po lipcu dniami, kiedy lalo
nieustannie. I czterema w sierpniu, kiedy lało nieustannie, a my na ten deszcz
znad planszówek spoglądaliśmy, pilnując, żeby Armagedonica wszystkich pionków
naraz nie pożarła.
Kolejnych wakacji nie pamiętam zupełnie, blackout
jakiś czy co? Jakiś tam Malbork mnie się po głowie kołacze, kiedyśmy biegali w
absolutnej ulewie po zamkowym dziedzińcu. Zeszły rok zaplanowany skutecznie
kilkoma dniami w ukochanym Krakowie nie różnił się od Malborka tak znowu
bardzo. Architekturą może i sprawnością sprinterską Armagedonicy. Lało, a my
biegaliśmy od knajpy do muzeum i od muzeum do knajpy. Kiedy w ostatni dzień zaświeciło
nam słońce, Armagedonica zapipała 39 stopniami na elektronicznym termometrze…
To lato miało być inne! Tego lata mieliśmy się nie
dać. To miały być wakacje zaplanowane ze szczególnym okrucieństwem. Mężczyzna
Mój Domowy podzielił urlop na dwie części, przezornie i przemyślnie tydzień
pakując w lipcu, kiedy to Słoneczko Nasze Wakacyjne Inaczej ciągle jeszcze do
przedszkola popyla. To miał być tydzień na Robienie Nic, na Spanie Do Południa
[poza przerwą na odprowadzenie Armagedonicy po uprzednim losowaniu, kto
wystawia nogę z łóżka], na Kino, Rowery i Dziki Poranny Seks bez pośpiechu i
obaw, że Ciekawski George zaraz się skończy [i to, Nieczytelniku Nieanimowany, akurat nie jest metafora]. Jednym słowem czas na bycie
parą Baby Off [przynajmniej do 16.00]. Głównym planem było nie mieć planu,
gdzieś majaczył się spływ kajakowy i dziki seks w namiocie [wersja, gdyby
hardkorowa babcia zdecydowała się jednak przenocować Armagedonicę] albo Toruń i
dziki seks w aucie na pędzącej autostradzie [wersja pt. „odbiorę z przedszkola,
ale przed nocą Ją zabierzcie”] To miał być czas pt. „Czy mnie jeszcze
pamiętasz?”, „Kwiaty we włosach” i „Żółte kalendarze” [choć nie, to ostatnie
może jednak nie]. Ech… Czekaliśmy na to od 1 września, od 1 dnia przedszkola. To miał być czas od jutra. I co? I dziś Armagednonica
przywitała nas gruźlicowym kaszlem i gorączką 38.5... Nasz plan to ciągle brak
planu. Tyle że zaczniemy już dziś. Od pogotowia. Kurwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz