Nie znoszę rozstań, nie radzę sobie z pożegnaniami.
Przywykam do ludzi, przywiązuję się do głosu, poczucia humoru, spojrzenia,
takiej niewidocznej, unikalnej nici tkanej tylko między tymi akurat, obecnymi w
tym niepowtarzalnym spotkaniu ludźmi… Kiedy nitka ta się urywa, snuję się z
kąta w kąt, bez wątku, nieprzynależna, trochę pogubiona, w poczuciu bycia
zastąpioną i jednak dość mocno niepotrzebną… I oczywiście, można mówić, że nic
nie trwa do końca świata [nooo może poza samym światem], że te spotkania gdzieś
koleją rzeczy się w końcu odpotkają i że są rozstania, które muszą się zdarzyć,
bo niektórym mikroświatom człowieczym nie po drodze do siebie albo po drodze
tylko przez chwilę… Ale jejuuu… Kiedy spędza się z kimś tyle czasu, kiedy dni
jakoś tam wypełniają się przez niemal trzy lata spotkaniami bardziej lub mniej
owocnymi, to na samą myśl, że tego zabraknie, mylą się kierunki i pustoszeją
drogi… Pora się przyznać. Miękka ze mnie faja, miękka jak pluszowa owca podwójnie
wypłukana w Lenorze. Ryczę jak bóbr, kiedy wiem, że za „Do widzenia” nie
nastąpi „Do jutra” i gdy ważni dla mnie ludzie znikają za horyzontem zdarzeń…
Wiem, wiem, Pełen Hartu Ducha Nieczytelniku, dupa ze
mnie nie nauczyciel, co roku niemal dochodzi do pożegnań i twardy zad powinien
się już do tego przyzwyczaić. A jednak ten czerwiec… Dwie klasy tak cudnie
różne, tak cudnie nieporównywalne i tak pięknie ulubione… Hmm gdzieś rzecz
jasna czuje się dumę, że dzieci, trochę też własną ręką lepione, stają się na
wpół dorosłymi, dokonują wyborów, idą w świat za swoimi pasjami [albo poleceniem
rodziców], ale przywiązanie, poczucie wspólności… Ech… we wrześniu wszystko
będzie inaczej, całkiem jakbym szła do nowej szkoły...
Podobno rzeczy nie mijają, tylko my oddalamy się od
nich. Istnieją, póki serca w nas, trochę poza czasem, trochę poza światem. Żeby
do nich wrócić, wystarczy tylko zmrużyć oczy… Dziś mrużę i ja… Nostalgicznie… z
potrzeby dziur w duszy, z potrzeby wspomnień wracam do Piernikowego Miasta,
gdzie rozstania najdotkliwsze, bo na otwartym nastoletnim, głupio zakochanym sercu
czynione. To, Nieczytelniku, mój Toruń przez zmrużoną migawkę…
Poszłam na kompromis, ewidentnie. Antywersalikowy
bunt odszedł w niepamięć. Wielkie litery nastają, trudno. Dlaczego? Bo jestem
łatwa. Dałam się przekupić. Cynamonowymi babeczkami. Albo winem. Albo po prostu
dałam się upić na tej plaży. Nie pamiętam... ;)
Ahhh poprostu ahhh ;((((
OdpowiedzUsuń