niedziela, 1 lipca 2012

PS do czerwca

Nie znoszę rozstań, nie radzę sobie z pożegnaniami. Przywykam do ludzi, przywiązuję się do głosu, poczucia humoru, spojrzenia, takiej niewidocznej, unikalnej nici tkanej tylko między tymi akurat, obecnymi w tym niepowtarzalnym spotkaniu ludźmi… Kiedy nitka ta się urywa, snuję się z kąta w kąt, bez wątku, nieprzynależna, trochę pogubiona, w poczuciu bycia zastąpioną i jednak dość mocno niepotrzebną… I oczywiście, można mówić, że nic nie trwa do końca świata [nooo może poza samym światem], że te spotkania gdzieś koleją rzeczy się w końcu odpotkają i że są rozstania, które muszą się zdarzyć, bo niektórym mikroświatom człowieczym nie po drodze do siebie albo po drodze tylko przez chwilę… Ale jejuuu… Kiedy spędza się z kimś tyle czasu, kiedy dni jakoś tam wypełniają się przez niemal trzy lata spotkaniami bardziej lub mniej owocnymi, to na samą myśl, że tego zabraknie, mylą się kierunki i pustoszeją drogi… Pora się przyznać. Miękka ze mnie faja, miękka jak pluszowa owca podwójnie wypłukana w Lenorze. Ryczę jak bóbr, kiedy wiem, że za „Do widzenia” nie nastąpi „Do jutra” i gdy ważni dla mnie ludzie znikają za horyzontem zdarzeń…

Wiem, wiem, Pełen Hartu Ducha Nieczytelniku, dupa ze mnie nie nauczyciel, co roku niemal dochodzi do pożegnań i twardy zad powinien się już do tego przyzwyczaić. A jednak ten czerwiec… Dwie klasy tak cudnie różne, tak cudnie nieporównywalne i tak pięknie ulubione… Hmm gdzieś rzecz jasna czuje się dumę, że dzieci, trochę też własną ręką lepione, stają się na wpół dorosłymi, dokonują wyborów, idą w świat za swoimi pasjami [albo poleceniem rodziców], ale przywiązanie, poczucie wspólności… Ech… we wrześniu wszystko będzie inaczej, całkiem jakbym szła do nowej szkoły...
Podobno rzeczy nie mijają, tylko my oddalamy się od nich. Istnieją, póki serca w nas, trochę poza czasem, trochę poza światem. Żeby do nich wrócić, wystarczy tylko zmrużyć oczy… Dziś mrużę i ja… Nostalgicznie… z potrzeby dziur w duszy, z potrzeby wspomnień wracam do Piernikowego Miasta, gdzie rozstania najdotkliwsze, bo na otwartym nastoletnim, głupio zakochanym sercu czynione. To, Nieczytelniku, mój Toruń przez zmrużoną migawkę…






 A że rok już prawie męczę Cię literami swoimi, to pomyślałam sobie, że może i mnie czas wyjść zza kontuaru? Pokazać się całkiem? A niech tam! Nie wystraszę przecież nikogo, bo Ci, co tu zaglądają i tak widzieli mnie na żywo [w końcu jasnym jest, że marne blogi czytają tylko krewni i znajomi :)]

 PS a propos zmian
Poszłam na kompromis, ewidentnie. Antywersalikowy bunt odszedł w niepamięć. Wielkie litery nastają, trudno. Dlaczego? Bo jestem łatwa. Dałam się przekupić. Cynamonowymi babeczkami. Albo winem. Albo po prostu dałam się upić na tej plaży. Nie pamiętam... ;)

1 komentarz: