piątek, 1 sierpnia 2014

Przykazanie 11...

Po 11.
Nie opowiadaj, Kobieto Niebywała, w domu zbyt entuzjastycznie o Jarocnie, bo Ci Mężczyzna Twój Domowy na Woodstock wyjedzie!
PS A tak jest świat urządzony, że zawsze zdąży!

czwartek, 24 lipca 2014

Gdzie byłeś całe moje życie...,



Jarocinie...?! I tak, pewnie znajdą się Starzy Bywalcy, którzy powiedzą: „Eee, kiedyś TO bywało…” albo „Dzisiejszy Jarocin to już nie TEN SAM Jarocin”, ale dla mnie TEN Jarocin był absolutnie pierwszym i kiedy już udało mi się domyć pod własnym prysznicem… (bo nie wiem, czy wiesz, Nieczytelniku Pozafestiwalowy, ale ludzie w Jarocinie nie dzielą się na grubych i chudych, ładnych i brzydkich, młodych i starych, nawet na mężczyzn i kobiety niespecjalnie. Ludzie w Jarocinie dzielą się na trzy grupy. Na tych, którzy nie śpią świtem (tak, bo są obłąkani) i powłócząc nietrzeźwymi jeszcze nogami bez kolejki dochodzą do siebie pod prysznicem, na tych, którzy w mniejszym obłąkaniu pospali godzinę dłużej i teraz, żeby wziąć prysznic sterczą dwie następne w upalnej kolejce… no i na tych wreszcie, którzy na prysznic i inne tego typu nowoczesne bzdury (cytując Jarocinowego Klasyka) „mają wyjebane”. Domywając się więc we własnym domu, pomyślałam sobie, że na wszystkie upiorności tego lata nic lepszego nad tych kilka wielkopolskich dni nie mogło mi się przytrafić. Mimo że…
Mimo że od Matuli Mojej Rodzonej po Teściów Z Konieczności wszyscy jak jeden mąż darli włosy z głowy, że jakże to? Dwie starszawe kobiety? Bez mężów? Na JAROCIN? Kto to widział? Rodzicielka Moja Własna podejrzewała nawet romans z jakimś Ognioustym Wielkopolaninem, bo przecież z chęci osobistej obcowania z muzyką na taki festiwal jechać nie można, skoro tam Czerwone Gitary NIGDY nie grały! Puszczając jednak mimo uszu wszystkie: „No tym pomysłem to mnie wkurzyłaś!”, „Ona jednak charakterek ma!”, spokojnie uprzątnęłyśmy z Wiedźmą Najdalej Wysuniętą Na Południe te włosy, co je bliscy nasi i rodziciele z głów sobie powyrywali i w nieugiętości sobie wrodzonej ruszyłyśmy na pociąg.
I pojechały dwie… na festiwal starych punkowców anarchistów… pociągiem… relacji międzynarodowej z klimą i słodkimi przekąskami w przedziale…  
Ale za to namiot rozstawiłyśmy w trzy sekundy i prawie nas nie zdziwiło, jak po dwóch godzinach spędzonych w uroczych zaułkach miasta przyrósł do niego hangar na niewielkie awionetki…
Nieczytelniku Wakacyjny, co tu może jeszcze czasem siłą rozpędu zajrzysz (choć słowo moje zaszyło się w szufladzie w wyniku nieczasów wszelakich) nie będę streszczać Festiwalu Jarocińskiego, bo nie da się streścić niestreszczalnego (no, może Sienkiewicz by dźwignął, ale póki się Jagiełło po scenie nie pałęta, olewa sprawę i nie próbuje). Przytoczę za to kilka refleksji luźnych, co to spokoju od niedzieli mnie dać nie chcą.

Otóż w Jarocinie:

1. Ryzykujesz lekkim otępieniem umysłu w wyniku:

a) skrajnej niepoczytalności tekściarza, kiedy ze sceny pola namiotowego dobiega Cię niebywała pieśń o Panu Waldemarze, co krocząc kostką brukową osunął się w otchłań  a potem, kiedy już posiedział w fotelu czy też tam na kanapie powoli wpadł w letarg letarg i nagle zobaczył wszystko… Kawałków o krasnalu, co mógłby być świętym, gdyby umył stopy, Ci oszczędzę.. Tak, być może mieszam tu lekko dwie niebywałe pieśni Psychodramy, ale bez szkody dla tekstów, wierz mi, Nieczytelniku Piątkiem Wyspany, na słowo…

b) niewyspania, kiedy sąsiedzi Twoi w środku nocy dziurę nagle w materacu swoim lokalizują i postanawiają wielkie swoje hangarowe łoże nadmuchać pompką, jak twierdzą, do penisa [informacja jednak nie do końca sprawdzona], roznosząc urocze, a miarowe „piii…”, „piii…”, „PIII…!” [kurwa!] po całym polu namiotowym. Inna prawda, że owa miarowość dała naszym wiedźmowym rozbuchanym wyobraźniom do myślenia… i kiedyśmy się podejrzeniami swoimi z owymi Hangarowymi Sąsiadami rankiem podzieliły, jednemu mina zrzedła i zdążył wykrztusić tylko:
 „Yyyy, a o której to miarowe PIII niedające wam spać się odbywało?”
- Po drugiej.
- Uff, to nie, to faktycznie pompka.
 Nie wiem, czy natury ekshibicjonisty Kolega Sąsiad nie miał, czy towarzystwa sypialnianego się zawstydził…

2. Jest też szansa, że drastycznie stracisz kontakt z bazą:
- Chyba kolega wam nieco posmutniał (na widok młodego mężczyzny siedzącego między dwoma rosłymi strażnikami bez ruchu z nieprzytomnie zwisającą głową)
- Eeee, nie, wszystko pod kontrolą. Spodziewamy się go za trzy godziny.

3. Możesz również stać się obiektem uwielbienia…
[Końcówka koncertu z szalonym reggaeowaniem w tle:]
- Jak to? Już dziewczyny idziecie? Ojej, a tak miło było popatrzeć.
[I jaka to różnica, że średnia wieku adoratorów w tym przypadku to 72+?]

4. Albo… poczuć się staro…
- A Pani wygodnie się tak leży przed namiotem?
[To z kolei średnia 25+, co w obliczu poprzedniej sytuacji, każe poważnie zastanowić się nad botoksem…]

5. Całkiem też możliwe, że staniesz się obiektem handlu żywym towarem, kiedy to jeden podchmieleniec drugim podchmieleńcom rzuci niedbałe: „Bierzecie je? Jak nie bierzecie, to ja je wezmę”…

Poza tym możesz znaleźć miejscówę w Uroczym Gdziebądziu, jeśli zgubisz swój namiot bezpowrotnie, możesz odkryć nowego Boga W Różowych Butach, bo to, co Rogucki wyprawia na koncertach i jak pogo leczy duszę, jest nadprzyrodzone, możesz też tarzać się po trawie i zasnąć w rowie z pewnością, że jakaś pomocna dłoń nakryje Ci głowę ręcznikiem, chroniąc ją przed słońcem…
I absolutnie najpiękniejsze jest to, że w Jarocinie nigdy nie jesteś sam…
Idąc więc za myślą klasyka, co to pewnikiem będzie niebawem reprezentował naszą ojczyznę na festiwalu Eurowizji, zacytuję dla tych, którzy nie byli:

Każdą myślą, w każdym calu
Jestem pełen żalu,
Jak chomik, co nażarł się trocin.
Jarocin… Ech, Jarocin…”

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

I FKO

Hmm… parę wieczorów temu od człowieka, którego nie widziałam i nie słyszałam jakieś absolutne hektolitry czasoprzestrzeni, usłyszałam, że jestem jak Czarna Dziura. W pierwszej chwili chciałam się nawet obrazić, bo co mi tu będzie Przedepokowa Zmysłowość obelgi względem mojej waginy serwować? Ale, kiedy się nad tym zastanowić mi przyszło i wysłuchać sugestii, że to może miłe słowo było jednak [sprawdziwszy oczywiście uprzednio w Wikipedii, jakież to Czarna Dziura przywary za sobą niesie], pomyślałam, że fajnie czasem niebanalny komplement usłyszeć. Potem przypomniało mi się, jak podszedł do mnie brat mojego byłego ucznia, który z uśmiechem na ustach i rozbrajającą szczerością uraczył mnie słowami: „Ma pani pozdrowienia od mojego brata. Mówi, że przy nowej nauczycielce to nawet pani była lepsza…”
A że w końcu jest wiosna i wszystko znów jest bosko chujowe,  to pomyślałam sobie [naiwnie licząc, że ktoś tu jeszcze wpada…]: „Zróbmy Festiwal Komplementów Offowych!”.
Na przekór zatem temu, co kręci się w odwrotnym kierunku, niż byśmy chcieli, na przekór niemodzie na próżność… pytam:
Usłyszałeś coś kiedyś, Nieczytelniku, fajnego na zawsze, do zapamiętania do końca świata? Jeśli tak, napiszże! Będzie to najserdeczniejszy wpis ever! :)
A że na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć, to mój absolutny top od lat...
 
1. [8. klasa podstawówki, matematyczka, po tym, jak ambicjonalnie podeszłam do zadania, co go wedle zapewnień żaden matematyk ze szkoły rozwiązać nie mógł...]:
"Matko kochana, i to jeszcze Pestkówna rozwiązała. Czas na emeryturę iść..."
(Jakżem do dobrego wyniku doszła, Nieczytelniku Obliczalny, nie pytaj. Byłam w jakimś amoku, zdaje się. Podejrzewam, że święte palce maczała w tym św. Rita od spraw beznadziejnych, bo zaprawdę powiadam Ci matematycznie przypadek ze mnie beznadziejny.)
2...?

poniedziałek, 24 lutego 2014

"Czy może być jakakolwiek fajniejsza robota niż moja?! " PS



Masz takie momenty, Nieczytelniku Przebystry, że kiedy już postawisz kropkę, kiedy już wciśniesz enter [tudzież „wyślij”], kiedy wreszcie zaczniesz brać oddech po przydługim zdaniu… w tym momencie właśnie, gdy wypowiedź swoją kończysz [niestety nie w myślach], wiesz już, że przestrzeliłeś, że poszedłeś o jedno zdanie, o jeden wyraz za daleko? Że wydawało Ci się TO słusznym przez chwilę… jednak ze szczególnym naciskiem na „wydawało się” i „przez chwilę”? Życie oczywiście weryfikuje Twoją opinię natychmiast, nachalnie i nie pozostawiając Ci cienia złudzeń, a krajobraz obraca się tak, że z morza zaczyna kapać do nieba…
Takimże to zdaniem właśnie ja poczęstowałam post swój piątkowy… bo dziś…
Dziś, kiedy sprytni uczniowie z klas trzecich trudzili się nad rozprawkami, w pocie czoła [i to nie jest przenośnia] próbując wykrzesać ze swoich długopisów jakąś myśl niezłomną, ja sprawdzałam testy, co to je bezczelnie Pierwszakom z lektury poczyniłam… Zaśmiałam przy jednym, a Starszaki od razu uchem wrażliwym a podstępnym wychwyciły, iż mogą sobie w pisaniu wymęczonym przerwę bezkarną zrobić i spytali ciekawsko:
- A z czego się pani tak śmieje?
- Ech, no z tego, co się tu w testach Pierwszakom ponawypisywało… Wiecie, kto dowodził wojskami polsko-litewskimi w bitwie pod Grunwaldem?
- Noo… yyy - tu dało się zauważyć płoche po sobie spojrzenia, skrobanie po kartce, nagłe powroty do na brudno czynionych notatek.... Zlekceważyłam ten obraz solidnie, bo chuj tam, nie moja to działka- historia, a i do egzaminu całe jeszcze dwa miesiące przecież… Skróciłam więc te męki tantalowe, cytując, com w teście pierwszakowym wyczytała:
- Otóż… w bitwie pod Grunwaldem wojskami polsko-litewskimi dowodził… [tu zawiesiłam głos teatralnie] Piłsudski!

O! Jakże wielkie salwy śmiechu wybuchły! Jakże się Starszaki uświadomione poczuły! Jakiż to rumor kamieni z serc spadających usłyszeć się dało! I wtedy, w tym całym ich [słusznym skądinąd] rozbawieniu, coś do mnie dotarło z całą złotych myśli brutalnością…

- No tak, jak miał dowodzić pod Grunwaldem, jak według waszych ostatnich kartkówek pisał wtedy [czy też chwilę później] Balladynę…?

Szczerze? Wygląda na to, że w dupę się do tej roboty nie nadaję…

sobota, 22 lutego 2014

ESD, czyli wiosna, Panie Kierowco!


Pamiętam, jak swego, niemożebnie odległego już czasu zaczytywałam się w Jeżycjadzie… Eksperymentalny Sygnał Dobra tak srodze natchnął moją młodą duszę, że do tej pory zdarza mi się głupkowato szczerzyć swoje królicze zębiszcza do Bogu ducha winnych, zdumionych przechodniów, którym na twarzy maluje się raczej [trzeba przyznać, że niemal błogie w swej wymowie]: „Fuck You!” Niespecjalnie wychodzi mi zatem wcielanie w życie hasła młodocianych idealistów z Koziołkowa, ale jakiś tam order za samą wytrwałość pewnie dostać powinnam…
A dziś powiało wiosną i najpiękniej było patrzeć na Trójzębne Miasto z całkiem drugiego brzegu, które [cholera!] w tym słońcu tchnie jakimś niebywałym światem…






I kiedy wracaliśmy Spod Tej Oliwy, okazało się, że Musierowicz całkiem mocnym obozem trzyma się na Wybrzeżu [albo też gimnazjaliści z najwyższym wysiłkiem podjęli się hasła „Zabij tę nudę!”, będąc zmuszeni przeczekać na autobus całe 17 minut…]. Tak czy śmak…
Dwudziestu rosłych chłopa z niewypowiedzianym błogostanem przyklejonym do radosnych gęb, że na matmę wracać nie trzeba, ustawiło się w rządku tuż przy ulicy i… słało ukłony, dygało, czasem pomachiwało nieśmiało, czasem  majtało rękoma, czyniąc huragan wokół… czekając reakcji tych, co za kółkiem…
Skitrałyśmy się z boku z koleżanką moją serdeczną, udając, że nie do nas odpowiedzialność za całą tę hałastrę należy i przyglądając się reakcji kierowców, co ze zmęczeniem wpisanym w maskę i kierownicę do domu się turlali…
I wiesz co, Nieczytelniku Prowadzący Się Nienagannie? Ogromna większość jakoś rozświetlała się na te przejawy Niepoczytalności Nastoletniej, odmachiwała, słała buziaki, mrugała światłami jak okiem porozumiewawczym… Za to otrzymywała gromkie brawa i zdecydowanie zbyt głośne [a chuj!] okrzyki aprobaty…
A ja tak sobie myślę… zima się kończy, Armagedonica zdrowieje, niedźwiedziowatość moja zaczyna rozglądać się za innym kątem… rozczarowania, okazuje się, przestają robić takie wrażenie jak kiedyś…  a na to wszystko…. Czy może być jakakolwiek fajniejsza robota niż moja?!