no i minął nam Dzień Kobiet Wszelakich. nie było goździków skąpo upstrzonych asparagusem ani cielistych rajstop w kartonowych pudełeczkach. ech… trochę to smutno. no dobra, że smutno to jednak ściema, za młodam, by pamiętać zakładowe wiwaty na cześć Pań Pracownic, nawet tych spoza traktorów… jestem już jednak z pokolenia tulipanów wiązanych rafią i pudełeczek z Merci… SLD wymyśliła z 8 marca święto państwowe i tak sobie myślę, że feminizm ostatnio musi mijać mnie jakimś zgrabnie naprężonym łukiem, bo pomysł Millera uważam za cokolwiek kretyński, a postulaty Ministry Muchy przyprawiają o polonistycznie gęsią skórkę…
a może to dlatego, że owe Przedwczoraj odbyło się mi pod hasłem: „jak bosko, że to święto, to właśnie Twoje święto jest!” i że się czepiam po prostu? po babsku najzwyczajniej? bo… bo najpierw moje urocze kobiece roztrzepanie zgubiło słuchawki, bez których [jak na typową blondynkę przystało] nie oddycham [nie zastanawiaj się, Nieczyletniku Bystry, pod jaką aparaturą to, co czytasz teraz, piszę], potem, z wrodzoną sobie gracją, spóźniłam się do lekarza jakiś milion minut [przez to gorączkowe a skrupulatne szukanie słuchawek oczywiście] i wizyta odkładana od dwóch miesięcy pomachała mi powiewającą połą śpieszącego do domu białego kitla, dalej… w 3 parach rajstop [w końcu teatr na wieczór, to i spódnica, a co mi tam – jest 8. marca, są wymagania!] poszły mi nie oczka, a oka, Morskie Oka nawet [może w PRL-u jednak włókna trwalsze tkali? a może dlatego repasacja miała takie branie?], rajstop, do których w chwilę potem nie mogłam znaleźć butów, a jak już znalazłam, okazały się do wypastowania rzecz jasna [„aaaa, bo to tak padało, jak szłam w nich ostatnio” czyli rok jakiś temu…] czegóż jednak nie robi się dla szczuplejszej łydki? [co tam łydki, łydy szczuplejszej po prostu]. podczas tych przerzucań rajtek [z zapasem czasowym: bordo, ooo bordo pasują! bez zapasu czasowego: gorzka czekolada, no gorzka czekolada w sumie też może być… całkiem z kretesem spóźniona: no dobra turkus, kurde nijak nie pasuje… a w dupie, w końcu teraz niepasowania są w modzie, muszą być w modzie, bo to ostatnie bezoczne są]. w ciągu tych przerzucań szufladowych, szybkich pastowań obcasów [gdzie do cholery jest ta pasta w gąbce?!] perfidnie odjechały wszystkie autobusy [a nawet nie pomyślałam o zmianie torebki] i pozostała jedynie raczej samobójcza myśl, która nakazała mi w tej oto butów przeklętości do auta za kierownicą usiąść… korek jak ciągnąca się za śliwką popijaną mlekiem sraczka [rzecz jasna, że pod górkę, bo mnie pod górkę ruszanie ciągle wychodzi z wrodzoną gracją nieudolnie] wymuszał: sprzęgło, gaz, hamulec, sprzęgło, hamulec, gaz… [czy jakoś tak]. okazało się, że obcas zwiększa prawdopodobieństwo gaśnięcia silnika o jakieś 200… no może 300% [i oczywiście, Matematycznie Prędki Nieczytelniku, że gdyby do sprocentowania było „0”, to i w wyniku mnożeń wyszłoby „0”… ale… oj tam, to „ale” to już sobie sam dopowiedz]. dziś wiem na pewno - obcas plus silnik musi być jakimś systemem naczyń połączonych… [do tego stopnia połączonych, że kierowcy za mną, po 1547 przekręceniu kluczyka- ale słowo daję, że to bardzo długa górka była- zaczęli mijać mnie chodnikiem…] a jednak…
a jednak [mimo całej wściekoty dnia, spóźnień, spódnic, podartych rajtek, pułapek na obcasie, pierdołowatości za kółkiem, szalika przytrzaśniętego drzwiczkami za to zgrabnie zamiatającego asfalt, zerwanych kolczyków, rozsypanych drobnych i wciąż nieodnalezionych słuchawek…] spektakl był całkiem udany, i ten tancerz po lewej piękny był i tatuaż miał swej urodzie równy… a i ja się uspokoiłam, że ten pierwiastek męski nie taki znów rozrosły we mnie… no i te tulipany… te tulipany to całkiem cudne…
dobranoc Wam, śnijcie estrogenowo dziś, najlepiej o lataniu… :)
PS no i odkryłam, co takiego fajnego jest w samotnym prowadzeniu auta. wiedziałeś, Nieczytelniku Zmotoryzowany, że w aucie można śpiewać [nooo spore nadużycie semantyczne w moim przypadku, ale niech będzie] na całe gardło, można drzeć się wniebogłosy, że: kurwa!!! że: świat jest do duuupy!!! że: tęsknię!!! [naiwnie sądząc, że Ten Kto Ma Słyszeć, z podniebnej tajnej jakiejś trąby to ostatnie usłyszy]...? i że można to wszystko, bo kierowcy naprzeciw, przechodnie tuż obok widzą tylko pomylone gesty, względnie rodziawioną paszczę, ale za nic nie wiedzą, co tam to nasze roz-darcie niesie...? fajne to uczucie, wyzwalające. polecam. na Zdupy Dzień i na Wódczany Humor, i nawet zamiast czekolady [ale to, to już tylko czasem].