no i skończyło się. rumakowanie. kiedy ząb boli
trzeci dzień z rzędu, robiąc sobie kwadransowe przerwy między garścią ibupromu,
solpadeine, ketonalem a wszystkim naraz [wynik desperacji nocnej po ścianach
łażącej], nie ma przebacz, znaczy, że piekło zamarza, a anioły stróże spadają z
hukiem na ziemię [niewykluczone całkiem, że przez nowy dezodorant Szyca]. czas zatem
wywiesić białą flagę, schylić pokornie głowę, schwycić za słuchawkę i umówić się
tam, gdzie wieczne tortury w białych rękawiczkach…
tak, Nieczytelniku Zdrowo Uzębiony, już tyle
jesteśmy razem, już znamy się tak dobrze, pora więc uczynić to przejmujące
wyznanie… tak, panicznie [e tam panicznie – PANICZNIE] boję się dentysty.
oczywiście przydałoby się to zwalić na traumę z dzieciństwa. tak byłoby wytłumaczalnie,
rozsądnie i jakoś może bardziej honorowo. psychopatyczna, podstawówkowa Wielka
Dentyściara z zakrwawionym wiertłem mogłaby uratować dobre imię Klaczowej Fobii.
niestety. Dentyściara wielka może i była, ale do psychopatyczności, kurde!,
było jej dalej niż mnie jeszcze tydzień temu do gabinetu… zwalniała mnie i Koleżankę
Moją Z Ławki Przed ze wszystkich głupich i nudnych matematyk i pozwalała
przyglądać się wzajem, jak to miącha ten amalgamat czy coś tam się miąchało do
poPRLowskich plomb, i jak zagrzebuje swoje urokliwe łapiszcza w naszych
paszczękach. uzębienie Koleżanki Z Ławki Przed jakiekolwiek by nie było,
stanowiło przedmiot o milion ciekawszy niż mnożenie i dzielenie ułamków, nikomu
niepotrzebne procenty i takie tam [ha! i już jasne, skąd mi ta frekwencja jak
krew z nosa idzie]. tak czy śmak, w gabinecie starej dobrej podstwówki był fun,
był luz i wieczna impreza. w szkole średniej nie było cholera nic gorzej.
trafiłam do Stomatolog Równie Wielkiej, ale jakże moim losem zafrasowanej.
odradzała polonistykę jako kierunek bez przyszłości, podkładając propozycję
praktyk we własnym gabinecie i rękę syna na dokładkę [syn, teraz wzięty
adwokat, było rozważyć. szlag! jak to człowiek po latach mądrzeje dopiero…]
jak widzisz, Nieczytelniku Zdrowo Na Świat Patrzący,
traumę z dzieciństwa skutecznie wykluczył los, co na samych miłych dentystów
kazał trafiać. ba, nawet i ten, który zaplombował Siostrulowi Mojemu kawał
wiertła w zębie, też ujmująco miły był… a jednak… a jednak, kiedy mam
przekroczyć próg gabinetu stomatologa, drżą mi kolana, tydzień wcześniej śnią
mi się tępe, połamane wiertła, serce wali jak po koktajlu 6 espresso z 8 red
bullami, a gdy w nozdrza moje wpadnie tchnienie owo specyficzne…. uuuu… mroczki
mam przed oczami i w przychodni całkiem tracę orientację [może dlatego w
ostatniej chwili nigdy nawiać mi się nie udało- o podstępna naturo!]. podobno gdzieś tam w Polsce przyjmuje dentysta,
co leczy wszystkie zębole za jednym zamachem pod narkozą… czad… marzenie
bliskie lotowi na paralotni… no, ale póki Minister Szumiszumi obcinać będzie
godziny polskiego na rzecz robótek ręcznych [bardzo słusznie zresztą, w końcu
Polska stać pisarzami nie może, krawcowe wymierają, a te czytać nie muszą
umieć] szans na takową operację mieć nie mogę…
pójdę zatem do mojej ostatniej Doktor Maluteńkiej,
co taka śliczna jest i miła[znów!], co sobie położy mnie na kolanach i wyda
wyrok, że rwać trzeba, jako i ostatnio. hasło „chirurg dentystyczny” w taki amok
mnie Wtedy wprowadziło, że po drodze omyłkowo wlazłam do dwóch aptek i jednego
warzywniaka, zdziwiona, że nikt mi na fotel siadać nie każe…
a jednak Chirurg wyczuć mnie musiał pod gabinetem,
bo pukając, modliłam się, że może go nie ma, więc i pukanie adekwatnie głośne
było. a on, przy radio, którego umce umce przez drzwi mnie dobiegały, stukanie
owo usłyszał. i wtedy wiedziałam już, że
to wampir jakiś być musi czy coś całkiem nadprzyrodzonego [zresztą, kto przy
zdrowych zmysłach zostaje chirurgiem zębowym?].
-Proszę
usiąść.
usiąść cholera, łatwo powiedzieć, kiedy nogi z waty
ruszyć się nie chcą i lewa na prawą zwala, która pierwsza, a fotel od drzwi o
jakieś 5 kroków stoi… „przeczołgać się” – wpadło mi do głowy, ale to zupełnie
osłabiłoby mnie w oczach kata-oprawcy. „twardym trzeba być, nie miętkim”…
usiadłam.
-Proszę
się nie martwić, może przyjemnie nie będzie, ale nie będzie bolało.
mnie to mówisz, cholera jasna? mnie? diabeł w
anielskiej skórze, co głos podejrzanie kojący miał, schwycił szczypce….
więcej nie pamiętam albo nie chcę pamiętać, na jedno
wychodzi. i tak mnie to czeka znów. będzie jak replay kiepskiego horroru [heh,
w pierwszej wersji napisałam „chorroru”. widzisz, Nieczytelniku Oddychający
Spokojnie, już się zaczyna…]
idę sobie, tępo popatrzę się w ścianę, czy coś…
trzymaj kciuki. może ząb się zlituje i boleć sam przestanie albo sam się
zdematerializuje choć…?