wtorek, 22 maja 2012

panta rhei, czyli szkoła przetrwania na całkiem niesucho

hehe i ruszyły… ale jak... z jakimże impetem…! kajak zabujał się ochoczo, Siostrul Mój machnęła wiosłem to raz, to drugi, jej Młoda Niedojrzała z rozmachem poszła w ślad matki własnej a osobistej i… hoho, mignęła nam tylko przed nosem żeńska ich rufa, kiedy załoga nasza walczyła z płoszącym okoliczne ptactwo w promieniu 15 km, Armagedonicowym: „Mamooo!!! Ja chcę na ląd! Ja chcę zejść z tego okrętu!!!”.
tymczasem drużyna kobieca, kpiąc siarczyście z naszej napokładowej paniki i prób wyskoków za burtę, pruła fale… pruła… jeszcze trochę pruła i… upruła… z dobre 10 metrów.  pierwszy konar na środku cudnej Słupi… i bach. nie, żeby wywrotka. żadne tam takie. utknęło się dziewczynom odrobinę.  dopłynęliśmy z naszą Prywatną Syreną Alarmową, odblokowaliśmy, bo co tam, dobra siostra zawsze się przyda. i ochoczo ruszyliśmy naprzód.
kajakowanie po rzece, Nieczytelniku Lądowy, to zupełnie inna jakość… męczyć się nie musisz, podziwiać widoki możesz spokojnie, bo prąd Cię niesie radośnie w jedynym słusznym kierunku… [bądź też w sobie tylko wiadomym, jeśli przyjdzie Ci niezwykłym splotem zrządzeń losu na pokład z Siostrulem Moim trafić…] Dziewczyny zdaje się potraktowały spływ zbyt ambicjonalnie i tak jak ja mam odgórny przykaz zaliczać wszystkie dziury drogowe [gdzieś tam tli się wewnętrzne przekonanie, że jeśli to nie moje powołanie życiowe, to przynajmniej zbieram tym jakieś nikomu niewiadome matrixowe punkty], tak One uparły się, żeby nazbierać sobie pamiątek do kajaku… zewsząd... przyznaję, było to na swój sposób imponujące. zakładając, że trafienie w takie zwalone kłody miały z punktów 5, to już wcelowanie w drobny, pojedynczy konar w szerokim korycie, musiał mieć przynajmniej z 50. nie przepuściły żadnego. być może miało to związek z tym, że rady pt. „teraz w prawo” kończyły się odłożeniem wiosła, sprawdzeniem [acz precyzyjnie i bezbłędnie], która to ręka zazwyczaj dzierży długopis [nie pytaj, Nieczytelniku, jak długotrwały to proces], dalej ustaleniem, które pióro trzeba unurzać, żeby w owo ”teraz prawo” skręcić… pióro i owszem, nurzało się solidnie, za to owo „teraz” odpływało bezpowrotnie za zakręt, pakując uroczo rozbawiony kajak na mieliznę… albo podniszczony mostek… albo w kupę zarośli… albo też w zwisające nisko zowadziałe gałęzie [wywołując u Młodej Niedojrzalej wtórujące Armagedonicy – bo i owszem, nasza syrena wyła nieprzerwanie- „AAAAAAAA!!! Mamo!!! Tu jest jakieś świństwo!!!”] jeśli więc Nieczytelniku Przyrodniczy, liczysz na jakąś zwierzynę w okolicach Słupi, to możesz spokojnie sobie odpuścić, przynajmniej przez 3 najbliższe lata… a może dziewczyny po prostu planowały w kajak swój przerobić na prywatny akwen z hodowlą ryb wszelakich, bo przy wylewaniu wody z ich okrętu poziom w rzece drastycznie się podniósł…? może to był taki niekonwencjonalny pomysł na połów pstrągów? nie wiem. nieodkryte są wyroki Sioistrula Mojego… zwłaszcza, kiedy rzekę postanawia przepłynąć tyłem…
tak czy śmak, Wesoła Ta Wycieczka zaowocowała:
3879 wpakowawaniami się w tarapaty [z czego żeńskiemu kajakowi przypadło jakieś 3873- żeby nie było, że wszystko One :)]
519 czarowaniami kajaka przed wywrotką [nieliczne momenty, kiedy Armagedonica była ciszej]
1 zapadnięciem się w mule po uda męskie [żeby wysadzić Armagedonicę na siku]
17 deklaracjami oddania dzieci własnych do obcych domów [względnie utopienia zaraz po zrobieniu siku]
9 kategorycznymi żądaniami rozwodu [na 2 kajaki małżeńskie]
3 deklaracjami oddania rodzica do domu starców [tuż po ugotowaniu obiadu]
1 widokiem rozkładających się zwłok dzika [a to już, Nieczytelniku Nadbałtycki, musiałeś słyszeć za swoim oknem..]
5 godzinami walki nieprzerwanej z żywiołem, co kpił sobie z nas w żywe [ciągle!] oczy…
[i co z tego, że bez ruszania wiosłem, z samym tylko prądem spływa się 3h 40? widać Władca Kajaków nigdy w załodze z Siostrulem Moim nie był…]
ubaw po pachy!:) a to zamiast PS:

2 komentarze:

  1. a z nami plywać nie chciała , bo podobno nie lubi:P stara wiedźma :P

    OdpowiedzUsuń
  2. bo nie lubi. tu ją zmusili. starszyzna. starszyzna ją zmusiła. i jak dobrze, że zmusiła, bo to nie to samo, co machanie po jeziorze ;)

    OdpowiedzUsuń