i tak trochę z przypadku trafiłam dziś do tego kina.
jeszcze bardziej z przypadku na ten właśnie film. tak sobie usiadłam w tym
fotelu chabrowo wyściełanym, cmokając mocno lekceważącym stosunkiem [jak to
zwykle u mnie przy komediach] do kinematografii rozweselającej… i tak, jak
sobie usiadłam w tym fotelu, tak bezładnie zapadłam się w całkiem inny świat…
chciałoby się powiedzieć, że historia jakoś tam oklepana, jakoś przemielona w mniej lub bardziej podobnych wersjach. chciałoby się powiedzieć, a jednak przez to, że oparta jest na opowieści tkanej przez nieprzewidywalną codzienność świata, język staje kołkiem w gardle, a dusza leci… leci w tę zapraszającą ciepłem ramion rozwartych przestrzeń zdarzeń…
chciałoby się powiedzieć, że historia jakoś tam oklepana, jakoś przemielona w mniej lub bardziej podobnych wersjach. chciałoby się powiedzieć, a jednak przez to, że oparta jest na opowieści tkanej przez nieprzewidywalną codzienność świata, język staje kołkiem w gardle, a dusza leci… leci w tę zapraszającą ciepłem ramion rozwartych przestrzeń zdarzeń…
można się pośmiać i owszem, można też nie. wszystko zależy,
jakie kto tam ma poczucie humoru… ja mam właśnie takie, ale tak naprawdę… tak
naprawdę, ten film to ciągły lot na paralotni. a muzyka… muzyka tych szybowań
jest jak pomyślnych wiatrów powiew…
a mnie? cudniej jakoś po tym lataniu, cudniej,
mądrzej, łacniej… i jakoś tak zachwyceniej w środku… i wiesz co, Nieczytelniku Uskrzydlony? ciągle
nie chce mi się zejść na ziemię…
tymczasem Tobie… dla urokliwego rozbiegu przed startem…
i stąd fruuuu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz