sobota, 31 sierpnia 2013

ostatni tych wakacji obrazek




Ostatnie dni na pół już wakacyjne pozwalają cieszyć się nienachalnością słońca… Można spacerować w babskim towarzystwie, nieśpiesznie… bezkarnie plotkując o tym, że lody kawowe są najpyszniejsze, że się zakochało w Mateuszu, co przy śniadaniu całusa skradł,  i że najfajniejsze zabawy to te w policjantów i złodziei… Tak to sobie  właśnie szłyśmy z prawie pięcioletnią Armagedonicą, co już przecież PRAWIE dorosła jest, aż tu nagle… aż tu nagle urok sztuki ulicznej uderzył nas całą swoją dosłownością:



- Mamo, co to  jest?!                        
- Yyy, armata.
- Mamo, no co Ty, to nie jest armata. Tu są kolce! Armaty nie mają kolców!
- Yyy, to może jakaś rakieta? [jakby rakieta miewała kolce…]
- Nieee! Wiem! To jest bomba, latająca bomba! I jak ona wystrzeli, to ło hoo…!

Wolałam nie pytać, co za "ło ho" będzie, jak wystrzeli. Nie, żebym nie wiedziała. Strach mnie przez konfrontacją z jej wiedzą obleciał raczej. Ale tak się zastanawiam, Nieczytelniku Uświadomiony, czy oni już w przedszkolu wychowanie do życia w rodzinie w programie mają? Bo szczerą mam nadzieję, że to nie ów wspomniany Zakochany Mateusz się do tej wiedzy szerokiej przyczyniał.. ;)

środa, 24 lipca 2013

miedzy dziobem a rufą, czyli widokówka z UK w tle

Jejuuu, jak Ten Jasiu gra… Kto kiedykolwiek odwiedził tę naszą Wioskę Rybacką Za Sopotem, a nie spędził nocy w objęciach skrzypek Johnny’ego Rogera, niewiele wie o urokliwości tego miasta. Nie można przejść obok tych magicznych dźwięków, nie zatrzymawszy się choć na moment przy wyjętych z tawerny oknach... A jak już się zatrzymawszy, to nie sposób nie wejść do środka i nie przycupnąć na „Jedno Małe”, żeby nie tak o suchym pysku... [Tak, w ten oto sposób Harpie Barowe zbijają fortunę na piwie u turystów i u miejscowych zresztą też…] Jasiu ma czarowne skrzypki, co i nam wyżeraczom szantowym [czy Wiedźmy widzą, co ja o sobie piszę???!!!] serce w jakiś inny wymiar przenoszą, duszę wodą morską zasalają i szczerzyć się każą jeden do drugiego, czy on z Arki, czy z Arki może przypadkiem jednak ;) Tak nas właśnie jakimś tam ostatnim wieczorem na spacerze smyczkiem Johnny za nos znowu wodził… zwodził… aż zwiódł, i na jedno małe namówił, i przysiąść się w dodatku do Osamotnionego Młodego Żeglarza kazał, bo oczywista, nigdzie już wolnego stolika się nie ostało…
I tak śpiewnie było… i skrzypkowo, i nawet CoPoNiektórym przyszło dowoływać bzdury jakieś, że seksu to się im wcale nie chce… [Choć to już całkiem nie za sprawą smyczka… A może i smyczka właśnie, ale Niejasiowego zgoła…;)], a Osamotniony Młody Żeglarz rzewnej chyba duszy dostał i słowotoku jakiegoś, bo zaczął:
- Excuse me… [i tak, wtedy odkryłyśmy, czemu tak beztrosko na nasze pytania o wolne miejsca głową w różne strony kiwał ;)]
Okazało się, że Osamotniony Młody Żeglarz przychylnymi wiatrami przygnał się z Danii, gdzie regacił się, mimo ukończenia fizyki [WTF?] na jakiejś tam mądrej anglojęzycznej uczelni… i w tak ogóle, to miało go nie być ani w tej tawernie [co go do niej Jasiu tym smyczkiem swoim jako i nas za nos…] ani nawet w tej Wiosce Rybackiej Za Sopotem... W swoim domu londyńskim miał właśnie piwo pić, bo tu na moment tylko łódkę odstawić przypłynął, z racji jakichś tam żeglarskich festynów, jarmarków czy wyścigów za dni parę…
- I jadę na to lotnisko w Gdańsku… - opowiada Osamotniony Młody Żeglarz [Tak, Nieczytelniku Poliglotyczny, w wolnym tłumaczeniu, co by pisownią pogańskiego języka się nie kompromitować ;)] zmęczony, szczęśliwy, że się na swoim łóżku w końcu położę… I kiedy się te drzwi lotniskowe rozsuwają, dociera do mnie myśl brutalna, myśl druzgocąca, myśl pt. „Ty Kretynie! Ty Debilu Niemożebny! Paszport w szufladzie hotelowej, a tak bestialsko duńskiej zostawiłeś!” Zostało mi albo wracać 12 godzin po paszport, albo poczekać tu, aż doślą Duńczycy dobrzy a prędcy....
Tak… Drogi Nieczytelniku… Niby Młody Prężny Rozum, niby Fizyk, niby z Importu, ba Brytyjczyk nawet, a tak cudnie głupi… całkiem jak ja! ;) Ktoś mi ostatnio powiedział, że branie wszystkiego do siebie świadczy o egotyzmie... Pewnie miał rację, ale świadomość, że dezorganizacja, wszędobylski chaos, roztrzepanie i sklerotyczna natura tak międzynarodowy charakter mają, jakoś tam mnie uspokoiła, usprawiedliwiając fakt, że się trzy razy po klucze potrafię do domu wrócić… Poza tym, Osamotniony Młody Żeglarz narzekać na swe dziury pamięciowe zdaje się tak bardzo znowu nie mógł, skoro ta Długonoga Blondyna tak łapczywie się mu przyglądała, kiedyśmy swoje wiedźmowe żagle do domu zwijały… Tak, tak… miasto z morza i marzeń w końcu… ;)
A za Osamotnionego [choć może już nie ;)] Młodego Żeglarza kciuki trzymamy, co by pagajów na łódkę nie zapomniał zapakować i cumy zdjąć przy starcie :) 

środa, 1 maja 2013

Między słoniem Trąbalskim a Wilkiem Stepowym, czyli jak literacki upadek obija poślady

Człowiek nie powinien pić wina. Człowiekowi po winie plącze się jęzor, plączą się nogi i wiersze pamięta tylko fragmentarycznie. Inaczej. Ja nie powinnam pić wina. Po winie plącze mi się wszystko, a wiersze pamiętam tylko w ogólnym zarysie. To może być zgubne. To może stanowić absolutną pewność utraty szansy na dziki seks z obcym nieznajomym. Oczywiście, zakładając, że jest się ciągle wolnym ptakiem z tabliczką singiel. Z obrączką zamiast tej tabliczki sprawa z góry generalnie wygląda przegranie. Ale nic to…
Zakładając hipotetycznie bycie na świecie przeważnie w pojedynkę, ten wieczór i tak nie mógłby potoczyć się inaczej...
Wyobraź sobie Nieczytelniku Barowy, że do Twojej ulubionej całkiem knajpy wchodzi Adonis… Achilles… Apollin może. Mniejsza o imię, nie musi być nawet na „A”. O urok osobisty chodzi, czy tam po prostu zwierzęcość jakąś z ciała buchającą. I wyobraź sobie Nieczytelniku, że ten Zmysł Nieprzeciętny dosiąść się do Ciebie, chcąc nie chcąc, musi, bo wszędzie indziej może tylko postać…I dosiada się, i wieczór płynie, i wino się leje, i szanty krew podburzają. I pada w końcu to sakramentalne pytanie o imię, bo przecież jak tak? „Zmyśle Nieprzeciętny” się zwracać przez cały wieczór?

- Tobiasz.- słyszysz.
Ożeż ja pierdziu!” Chcesz krzyknąć. Ale nie krzyczysz, coś Ci się jednak już w tej głowie kołacze, już coś tam się sprzęga powoli natrętnie, choć jeszcze wcale nie krzyczysz… „Eee, ściema.” Wykrztuszasz jedynie.
- O rany, dowód Ci pokazać?
A pewnie, że pokazać. Z każdej strony kłamliwe męskie nasienia, imiona fałszywe podają, wiek przekłamują, stan cywilny naciągają i takie tam. Niech sobie Zmysł Nieprzeciętny nie myśli, że kiedy kobieta winem nasiąka jak gąbka, to już całkiem głupia się robi…
- No nie, Tyś nie żartował. Ale Tobiasz to takie dla słonia imię raczej…
I już wiesz, już widzisz po oczach gasnących, że właśnie grubą kreską skreśla Cię Tobiasz z łań potencjalnych tej nocy, że choćbyś na tę jedną noc właśnie [hipotetycznie rzecz jasna] poznać bliżej Tobiasza chciała, to ni chuja, szans już na to nie ma… Żeby ten jęzor chętniej za zębami chciał się trzymać, żeby nie wyrywał się tak bezwolnie do każdej błądzącej po pustkowiu myśli... Żebyś po protu trzymała gębę na kłódkę, może i byś mogła prowadzić zajęcia trenerskie z uwodzenia. A tak...? Próbujesz się jeszcze ratować jakimś skojarzeniem z literaturą, że przecież skądeś na pewno się To w głowie Twojej zaplątało… ale wino robi swoje, szans na cytaty nie ma… Moment minął, Zmysł Nieprzeciętny plecami się odwraca, a Ty już wiesz, jakie to szczęście, że i tak masz obrączkę na palcu…
I owszem, mogło się to zdarzyć, choć wcale nie musiało… aleee... Panie Tuwimie, cytując klasyka:
„Ach, te to, książki zbójeckie!” co to się z winem nijak nie komponują, wszystko czasem schrzanić potrafią.

niedziela, 21 kwietnia 2013

znów w zielone gramy!

Dobra, koniec z zimowaniem! Wiele można było zwalić na zalegający hałdami śnieg, na niedźwiedziowanie i wewnętrzną niezgodę na zastany świat za oknem, ale wystarczy już. Zresztą, zima nie taką znowu straszną okazała się, jak ją temperatura malowała... Kiedy Piękna Pani Psycholog w okolicach końca marca serwowała w telewizji śniadaniowej rewelacje pt. "Proszę Państwa, ale jak w końcu przyjdzie ta wiosna, jak my się będziemy cieszyć! Może warto przeczekać?", miałam ochotę wyrzucić telewizor przez okno razem z ową Piękną Panią Psycholog i powstrzymywała mnie tylko konieczność otwarcia okna na to W Chuj Zimno... no i może waga telewizora z Piękną Panią Psycholog w środku. A jednak...
A jednak rower udało się w końcu odkopać z piwnicznych czeluści i wiesz co, Usportowiony Wszelako Nieczytelniku? Okazało się, że miasto moje faktycznie obłędnie wygląda z pozycji siodełka po tak przykurwiście długich śniegach... Żeglarze szorują łajby w porcie jachtowym, łabędzie gonią głupie dzieciaki po plaży [albo na odwrót, w tym pędzie nigdy nie wiem na pewno, czy mi coś nie umyka], zakochani szlajają się po drogach rowerowych, całując się nieprzytomnie [co znacznie ułatwia grę w kręgle bez kuli ;)], biegacze biegają jak opętani [zresztą, po co to "jak"?] i ciągle piździ, jakby postanowiło nam Contrast przynajmniej pod Rysy przedmuchać... Dupsko od "do dupy" [nomen omen] siodełka czuć każdym podskórnym asfaltu korzeniem [wtedy nawet do głosu dochodzi myśl o ostatnim prezencie urodzinowym, przyznaję], ale nagle mroźności świata można wytknąć bezkarnie język [może dlatego że się na nim akurat nie jedzie] z całą pewnością, że i przydługa gnuśność, stagnacja, i ogólna dupa wszelaka ginie powoli za horyzontem... I gdyby sobie tak podliczyć te "O kurwa, znów sypie!" miesiące, to okazuje się że...
że świat nocnych, ujemnych temperaturowo spacerów kazał zmądrzeć na tyle, że może trochę z przemarznięcia mózgu, a może trochę z dobrej rady nagle się wie, że chyba nie ma sensu w cudze poczucie samotności swoje nudne palce pchać, bo jeszcze się je przytrzaśnie...
że czasem po prostu lepiej i całkiem po swojemu brzmi "nie"...
że żadne cukierki nie smakują jak te, wysypujące się bez końca ze skrzynki pocztowej...
że nic tak nie ratuje świata jak pijacka wygrana w kasynie u boku jednak cholera Najbystrzejszego Z Mężczyzn, z jakim przyszło kiedykolwiek wygrywać [a i przegrywać] w kasynie... [a o tym to całkiem innym razem]
noo i że ze śniegiem za oknem stopiło się jakieś 18 zbędnych kilogramów [co daje pewne przypuszczenia, że porowerowa obolałość wszelaka to wina braku amortyzacji jednak, a nie wadliwego sprzętu ;)]...
Tak, Wiosenny Nieczytelniku, chyba jestem mądrzejsza o jedną baaardzo długą zimę... I choć okazuje się, że i w rozczarowaniach świata [nie wyłączając siebie] przeważnie mam rację, a trupom z szafy zdarza się ciągle wypadać w postaci jakiegoś pokrętnego Kumulatora Kochanków Byłych [tym razem z krewetką w zębach], to muszę cholera Pięknej Pani Psycholog przyznać rację.
Odmarza mi dusza. Nieśpiesznie. Fajne to uczucie. Tego i Tobie życzę dziś, za to trzymam kciuki... Szpetna Kręglo ;) i Ty, Owiośniały Już Nieczytelniku... Do zobaczenia. :)

czwartek, 21 lutego 2013

z nauczek zimowych wyjątek :)

No i co z tego, że radio zostawiłam włączone? O-jeju! A Tobie, Nieczytelniku Skojarzony, nie zdarzyło się nigdy światła w chacie przed wyjściem nie zgasić? Nooo, niby jakoś tam rozumiem, że kuchnia w mieszkaniu to nie do końca to samo co mróz i auto... Ale żeby od razu, po drobnych kilku godzinach Meli Koteluk w samotności głośników Zdzisław Bordowonosy nie odpalił spod bloku? To na cholerę ja tego wina nie piłam? Żeby teraz SKM-ką do domu po nocy dylać, co ją będę miała za godzin cztery? No ludzkie pojęcie przechodzi technika współczesna [mhm powiedzmy, że współczesna]! Raz już kiedyś dwaj rycerze ze sportowego dupoślizgu ratowali mnie na popych... [Tak, wiem, niewyuczalność moja to sprawa dość beznadziejna...] Ale tu...? Trzy raptem kobiety na mrozie, lekko nawinnione w dodatku, jedna - równie nawinniona, ale w całkiem miłym gniazdku na górze... Auto w zaspie po kolana... Rycerza za to w sportowym dupoślizgu sztuk zero. Ba! Rycerza i bez sportowego dupoślizgu nawet, sztuk tyleż samo!
Ech... Dyrdanie 25 kilometrów na pieszo oczywiście daje jakąś tam perspektywę utraty zbędnych kilogramów, pchanie 25 kilometrów stareńkiego seicentka daje perspektywę utraty i tych niezbędnych nawet, ale ludzie!!! No, bądźmy poważni. Niespecjalnie dało się wydzwonić komórką Mężczyznę Domowego [że śpi o 2 w nocy???], ale ściągnąć  Kobietę Z Gniazdka U Góry domofonem, to już zupełnie tak...
I co, Rycerze Nocni a Błędni? Wypchały kobiety auto, zataczając się przy tym ze śmiechu albo ze wina [nie mam pewności]? Wypchały z zaspy po kolana! Podpięły długimi a kolorowymi kablami do auta Kobiety Z Gniazdka U Góry, co nie wiedzieć czemu radia nie zapomniała na noc wyłączyć? Podpięły! [Swoją drogą ładny to widok, takie zaśnieżone bordo, niebieskość, dwa czerwono-czarne kable pomiędzy... i cztery rechoczące ciała pedagogiczne... Jednak, co by nie mówić o ministerstwie, rację w jednej kwestii ma -  W ścieżkach międzyprzedmiotowych tkwi potężna SIŁA!] Odpaliły auto? Ba! Do domu nawet podojeżdżały bez zgaśnięcia silnika.
I tak sobie siedzę na mojej kanapie nocnej, nawinniając się odpowiednio do okoliczności, i taka mnie pretensjonalnie pasująca do pisaniny mojej refleksja w obliczu zdarzeń ostatnich nachodzi... Potrzebne nam te chłopy w ogóle...?

środa, 13 lutego 2013

pocztówka z ferii

Spójrzmy prawdzie w oczy. Misja misją, kaganek kagankiem, czy raczej kaganiec kagańcem, ale powiedzmy otwarcie: NIKT się tak, Drogi Nieczytelniku, z ferii i wakacji nie cieszy jak belfer. Oczywiście uczniowie mają inne wyobrażenie. Zakładają raczej, że na ten czas wolny od męczenia ich przy tablicy wdziewamy strój żałobny, posypujemy głowę popiołem [co dziś może i faktycznie] i siedząc w naszych celach, zawodzimy z żalu, że potencjalne godziny lekcyjne przepadają z kretesem na głupich i nikomu niepotrzebnych rozrywkach… I pięknie, nich żyją w błogiej nieświadomości. Na co im wiedzieć, że nad łożem nauczycielskim krechy w ścianie skrupulatnie wydrapywane są pazurem [czy też specjalnie wyspecjalizowanym szponem] i nie dla uczczenia kolejnego w tym tygodniu kochanka, a odliczające start dni wolnych, dni błogich, dni wspaniałych…?  Na ferie w kolejności polskiej ostatnie zawsze czeka się jak na zmiłowanie. Zmęczenie materiału każe przebierać nogami i wyglądać ostatniej piątkowej lekcji, co zapewni błogostan bezkresny a dwutygodniowy… Tak i tym razem, co by tradycji dorocznej dochować…
W czwartek [dobrze widzisz, Nieczytelniku z Dniami Tygodnia Zaznajomiony, przed  boskim piątkiem jeszcze]  padł pierwszy bastion beztroski, kiedy to Armagedonica z temperaturą wyskoczyła. Gardło, antybiotyk, do następnego piątku w domu… Nie pierwszy to taki wyskok [patrz wakacje], więc wzruszył mnie tylko trochę [czytaj parę „Kurw” Wyrodnej Niematki Polki rzuconych w przelocie]. A że zmiana opieki kończyć mi się miała o 17.00, co jakoś tam dzień ratowało, wzięłam głęboki oddech, poprzesuwałam plany i trudno. W sobotę jednak zawaliły mi się zatoki, w niedzielę gardło,  w poniedziałek, mimo skutecznie podkradanych antybiotyków gorączka nie schodziła poniżej 39, więc trzeba było do lekarza. Lekarz kazał leżeć… do niedzieli. Potem przynieśli mi spódnicę, co ją kiedyś tam lubiłam, a tak ją przerobili, że jej się lubić już przez sentyment nawet nie da… [było nie chudnąć, by nie zwężali, powiesz, Nieczytelniku, i słusznie], zresztą [patrzajże, jakże słuszna uwaga!] co mi po spódnicy, jak do niedzieli w łóżku mam siedzieć? W malignie i tak różnicy nie ma. W malignie świat jakiś taki zakrzywiony inaczej się wydaje… Kiedy więc dziś zadzwonili z DPD, że ten kurier co od dwóch dni z nowym telefonem do mnie dojechać nie może, to sobie go podpieprzył i nawiał za granicę, to czy to mnie zdziwiło…?
Teraz popuszczali Metallicę w radio i sentymenty zagrały, czy aby na pewno wszystkie podejmowane ostatnio decyzje to mądre były? A może to nie sentymenty, może to hormony? Od okresu. Ja pierdzielę, a to dopiero środa!

środa, 23 stycznia 2013

z życia w całej swojej brutalności wzięte...


Nowy rok za oknem mości sobie miejsce i prawa do odmian zastanego świata. Duch odnowy wstępuje w serca, to i na życzenia noworoczne można odpisać mężczyźnie, co to mu się kiedyś powiedziało: „lepiej nam będzie osobno” albo nie powiedziało się wcale, tylko się znikło, ucząc się zagrywek od płci męskiej a szkaradnej przeważnie. Idzie więc sms z odpowiedzią „I Tobie również wszystkiego…”, po czym siłą zachęty następny i następny… Nie, żeby jakoś z szałem, ale miło, kulturalnie i w rozbawionym posylwestrowo jeszcze nastroju. Aż Mężczyzna Co Mu Się Kiedyś Powiedziało animuszu nabiera, rumieńców na polikach dostaje i drżącymi rękoma propozycję randki wklikuje:

„Wiesz, jadę na zakupy do Netto. Może pojedziesz ze mną?”

I jak tu we własne miłosierdzie wierzyć? W dobre serce jak? W hasło: „A niech tam, a niechże ma"?
Choć może i Mężczyzna Co Mu Się Kiedyś Powiedziało gimnazjalistów podpatrzył skutecznych a prędkich? I dziwić mu się nie ma co, skoro samotność doskwiera, a Kobieta Wyjątkowa i Piękna?

Tylko… kiedy się na to człowiek napatoczy…

 

 

to i tych 29 groszy za smsa żal mu się robi… ;)