piątek, 20 lutego 2015

sto lat z niespodzianką



Wydało się. Starzejemy się. Poniekąd. Niestety (albo stety) tak, nawet my – boginie życia i seksu miewamy urodziny. Od czasu do czasu, nie za często, bez specjalnej przesady. Jedynie dla przyzwoitości. Aby jednak osłodzić nam te od jakiegoś czasu nie dość radosne wydarzenia, nasi najbliżsi (albo jacyś ludzie losowani z urzędu) składają nam życzenia, a jak są po wypłacie, to i nawet dają prezenty. Ale wczoraj… wczoraj przez ekipę wiedźm dreszcz niemały przeszedł. Co tam dreszcz, trzęsienie ziemi całe. Bo otóż jedna ze szczęśliwie wczoraj urodzonych kwiaty dostała kurierem. Bukiet róż uroczych, nie żaden tam z bibuł naprędce robiony wiecheć. Z bilecikiem jak przystało, a co piękniejsze jeszcze - całkiem bez podpisu! No Tolibowski i Wokulski, nawet z tym głupkiem ogarniętym fobią listonosza Werterem  razem do kupy wzięci, by się nie powstydzili. Wiedźmowe serca nam w podnieceniu wszystkie jak raz zadrgały (bo tak, Niczytelniku Wyśmienity, my wszystko wspólnie odczuwać zwykłyśmy) i zaczęłyśmy naprędce odgadywać, kto zacz mógł taką niespodziankę piękną poczynić. Propozycje padały różne: od tajemniczych wielbicieli (co oczywiste) przez szefa (to od zazdrosnych, bo tak, i my miewamy cechy ludzkie) aż po wzajemne nasze podejrzenia. Nikt utrafić nie umiał, kolejni kandydaci wysypywali się z worka podpisanego „To na pewno On…”. Przyznaję, że nieco zazdrośnie przypatrywałam się śledztwu, bo w romantycznym uniesieniu kurierem róż nigdy nikt mnie nie przysłał… No może raz. W 1918. Ale to było w amoku po odzyskaniu Niepodległości, więc się całkiem nie liczy. I tak przyszłam w tym rozrzewnieniu do domu, i pełnym melancholii głosem (nie bez tonu aluzji zresztą) mówię ja Mężczyźnie Mojemu Domowemu:
- Wiesz, a Dzisiejszej Solenizantce Uroczej to kurier bukiet róż pięknych przyniósł. I bilecik był w środku. Taki wiesz, bez podpisu…
- O – ożywienie nastąpiło nad lutownicą w rękach dzierżonych – a domyśla się Solenizantka Dzisiejsza Urocza, kto zacz za czynem tym stoi?
- Może się domyśla… Może Kolega Z Pracy – mówię, co by napięcie podbudować nieco. A co na to Mężczyzna Mój Domowy Z Lutownicą W Dłoni? A otóż i to:
- To jak kolega z pracy, to nie rozumiem, po co kurierem?
I dupa, Nieczytelniku Ukwiecony Niczym Majowa Jutrzenka, na porywy romantyzmu po tylu latach małżeństwa, to już chuj, nie ma co liczyć, a z kwiatów to sobie można co najwyżej ślazy w ogródku posadzić.

1 komentarz:

  1. Pestko Moja Kochana ... padłam śmiechem! ;D

    Solenizantka z wczoraj, żeby wczorajsza nie napisać ;)

    OdpowiedzUsuń