hehe no pamiętam, jak Siostrul Mój Najlepszy Bo
Jedyny posłodziła ogórkową… łagodzącą okolicznością tej zbrodni może być fakt,
że w trakcie gotowania obłapywał Ją sowicie mężczyzna o niebanalnym uśmiechu i
zadziornie błękitnym spojrzeniu… przy stole nie pokapował się nikt. albo też z
obawy, że Kulinarnej Zakały potencjalny mąż nie będzie chciał za żonę, wszyscy
siorbiący z łyżek przemilczeli sprawę. łącznie z Potencjalnym Mężem [ale ten,
zdaje się z zupełnie innych powodów…]
pamiętam też, kiedy Mistrzyni Złotej Chochli [czyt. Babuszka
Moja] dorzuciła [chyba, co by więcej było i dla zbłąkanego wędrowca starczyło] do
gara z wigilijnie kitranym przez cały rok kompotem z wiśni, solidny słój
buraczków w occie… nie wiem, kto tam obłapywał Babuszkę, w końcu Dziadek od
kilku dobrych lat spoglądał na Jej garnki z góry… na to jednak, że nikt się nie
pokapuje liczyć raczej nie mogła i w efekcie raz jedyny a pamiętny, na naszym
stole zgodnie z tradycją wystąpił ohydny kompot z suszu…
a wczoraj Mężczyzna Mój Domowy kategorycznie zażądał
zmiany menu i zamiast szpinakowego makaronu, od którego nadmiaru [jak
twierdził] zaczynały mu zielenieć
końcówki uszu, wytupał nogami szczawiową [jakby to kurka niezielenizna była…]
jako żona nieprzykładna, ale wciąż się starająca,
zabrałam się do zadania przemyślanie, metodycznie i jak na mnie zadziwiająco
przewidująco. szczawiową jadłam ostatnio w okolicy wczesnego przedszkola, więc
za diabła nie pamiętałam, jak miała smakować. jedynym też, co wiedziałam o jej warzeniu
było to, że potrzebny musiał być wywar, nooo i raczej też szczaw [choć jak się
okazało później, to drugie całkiem niekoniecznie]. nakupowałam więc zielska
trzy siaty, a umysł jak brzytwa i dbałość o przeprowadzenie tego niezwykłego
kulinarnego eksperymentu zaprowadziły mnie prosto do skarbnicy kulinariów, czyli
do… Internetu. niespecjalnie porywające były to przepisy, więc schwyciłam za
telefon i jęłam wypytywać mamę. nie pamiętam, żeby ona kiedykolwiek szczawiową
w garze swoim miała, ale bez zająknięcia sprzedała przepis [co się dziwnie z
jednym ze stron pokrywał]…
tak czy śmak, zielsko sparzyłam, posiekałam cudnie,
do gara wrzuciłam, pogotowałam, zaczarowałam i trrrrach… wyszła obłędnie. nie
kumałam tylko, czemu mama z takim uporem maniaka o sprawdzaniu kwaśności
przypominała… moja kwaśna nie była ni trochę, za to pyszna, że szok. przyszedł
Mężczyzna Mój Domowy z pracy, sterany robotą, głodny i zacierający ręce na
własne wspomnienie z przedszkola, co mu po kubkach smakowych od jakiegoś czasu
przebiegało… na gar popatrzył, jajo utwardzone kazał sobie wkroić i łychą do
dzioba powód mojej dumy poprowadził. ależ niecierpliwie spoglądałam, czekając
na: „Kochanie, mistrzostwo świata!”
[w końcu nie od parady ma się ksywę Zupa…] Mężczyzna Mój Domowy posmakował i
owszem, uśmiechnął się i to też owszem, ale okrzyki uwielbienia i zachwytu
utknęły mu gdzieś w gardle, a zdołał wykrztusić z siebie tylko „Kochanie [tak, tu się jeszcze zgadzało] a ta zupa nie powinna być kwaśna?” no zwariować
można doprawdy! podłość ludzka nie ma granic! co oni się u licha na ten smak
wykrzywiający gębę uwzięli?! toć nie czuje, że pycha, że zielona i że cudo?!
jesoo no nic zrozumienia dla starań! nic! za grosz wcale! jak ma być kwaśna,
jak szczaw niekwaśny akurat był?!
„A sam se
gotuj!” skwitowałam krótko. Mężczyzna Mój Domowy siorbnął raz jeszcze z
niedowierzaniem i do kuchni podreptał. [po ocet? myślę sobie – cytrynę sobie wkrop,
Gadzie Ty Niewdzięczny!]. nic nie wkropił, przytaszczył wór z moim szpinakiem,
co to go miałam sobie jutro robić fetą
pyszniutką, że aż. „Kochanie, a Ty się nie
pomyliłaś przypadkiem?” ja?! ja się pomyliłam?! że niby szczawiu od
szpinaku odróżnić nie umiem?! ja?! ja nie umiem?! dziabłam liścia. no
faktycznie, nie umiem.
no i co? świetna ta szpinakowa, świetna. i
Armagedonica od razu zmieniła zdanie, że jak ta szczawiowa ze szpinaku, to ona jednak
chętnie… a że Mężczyzna Mój Domowy chwilowo shrekowych uszu dostał… trudno.
jutro zrobię botwinę, to się odbarwi… pod warunkiem, że nie wyjdzie brokułowa…
buhahaha szczaw to sie w słoiku kupuje :P Pozdro dla pana męża - u mnie wczoraj była szczawiowa ze szczawiu ;)
OdpowiedzUsuńSzczaw w słoikach? Jak ogórki? Dziwactwo jakieś.
OdpowiedzUsuńSzczaw rośnie na łące. Szpinak rośnie w ogródku. Najprostsza metoda na odróżnienie. No, chyba, że jesteśmy Państwo z Miasta, wtedy to warzywa rosną najpewniej w almie i rzeczywiście można się pomylić. No dobra, nawet wtedy nie można. Wyrzuć absynt z kuchni, odstaw Grey's Anatomy, zacznij oglądać Gesslerową albo innego Jamiego (ponoć ładny)
ładny i z boską wadą wymowy i jaki zdolny kulinarnie... a poza tym nie muszę, chyba że dla przyjemności [oglądania oczywiście]. gotuję doskonale, nawet kiedy z błędem :)Panowie Znudzeni raczą wątpić, jak widzę... jakoś zniosę :)
OdpowiedzUsuńno ja to ze wsi jestem ale do nas juz cywilizacja dotarła i przetwory się robi a nie zielsko zbiera z z łąki jak zwierzęta :P to mowiłam ja królewna ;)
OdpowiedzUsuńDroga Królewno, bycie z Wioski czy Miasta, to nie tylko zagadnienie administracyjne, ale i stan umysłu;)
UsuńNo i rozumiem, że wody niczym te zwierzęta też nie pijesz? ;)
oczywisście że nie na GS hertbate rzucili :P
OdpowiedzUsuńA ja tam eksperymentalną kuchnię lubię czasem, bo czort sam wie, jaki będzie finał frywolnego doboru składników.
OdpowiedzUsuńKulinariada szeroko pojmowana to także element zabawy, który często daje pozytywnie zakręconą smakowitość :)
Pomyłki bywają odkrywcze...
Szczawiowa na szpinaku jest i tak pewnie lepsza ...niż owocowa zupa na kostce rosołowej...
A poza tym...wszystkiego najsmaczniejszego Wam życzę...
Smaków nieodkrytych dotąd...nawet jeśli niezamierzony Chochlik Kulinarny zagra przez chwilę rolę szefa kuchni...
Rekin_Tygrysi
Zupa owocowa na kostce rosołowej to musi być coś! Już wiem, czym będę truła gości, co się niezapowiedzianie w dom pakują ;)
OdpowiedzUsuń