piątek, 11 maja 2012

szczawiowa flavoured soup...

hehe no pamiętam, jak Siostrul Mój Najlepszy Bo Jedyny posłodziła ogórkową… łagodzącą okolicznością tej zbrodni może być fakt, że w trakcie gotowania obłapywał Ją sowicie mężczyzna o niebanalnym uśmiechu i zadziornie błękitnym spojrzeniu… przy stole nie pokapował się nikt. albo też z obawy, że Kulinarnej Zakały potencjalny mąż nie będzie chciał za żonę, wszyscy siorbiący z łyżek przemilczeli sprawę. łącznie z Potencjalnym Mężem [ale ten, zdaje się z zupełnie innych powodów…]
pamiętam też, kiedy Mistrzyni Złotej Chochli [czyt. Babuszka Moja] dorzuciła [chyba, co by więcej było i dla zbłąkanego wędrowca starczyło] do gara z wigilijnie kitranym przez cały rok kompotem z wiśni, solidny słój buraczków w occie… nie wiem, kto tam obłapywał Babuszkę, w końcu Dziadek od kilku dobrych lat spoglądał na Jej garnki z góry… na to jednak, że nikt się nie pokapuje liczyć raczej nie mogła i w efekcie raz jedyny a pamiętny, na naszym stole zgodnie z tradycją wystąpił ohydny kompot z suszu…
a wczoraj Mężczyzna Mój Domowy kategorycznie zażądał zmiany menu i zamiast szpinakowego makaronu, od którego nadmiaru [jak twierdził]  zaczynały mu zielenieć końcówki uszu, wytupał nogami szczawiową [jakby to kurka niezielenizna była…]
jako żona nieprzykładna, ale wciąż się starająca, zabrałam się do zadania przemyślanie, metodycznie i jak na mnie zadziwiająco przewidująco. szczawiową jadłam ostatnio w okolicy wczesnego przedszkola, więc za diabła nie pamiętałam, jak miała smakować. jedynym też, co wiedziałam o jej warzeniu było to, że potrzebny musiał być wywar, nooo i raczej też szczaw [choć jak się okazało później, to drugie całkiem niekoniecznie]. nakupowałam więc zielska trzy siaty, a umysł jak brzytwa i dbałość o przeprowadzenie tego niezwykłego kulinarnego eksperymentu zaprowadziły mnie prosto do skarbnicy kulinariów, czyli do… Internetu. niespecjalnie porywające były to przepisy, więc schwyciłam za telefon i jęłam wypytywać mamę. nie pamiętam, żeby ona kiedykolwiek szczawiową w garze swoim miała, ale bez zająknięcia sprzedała przepis [co się dziwnie z jednym ze stron pokrywał]…
tak czy śmak, zielsko sparzyłam, posiekałam cudnie, do gara wrzuciłam, pogotowałam, zaczarowałam i trrrrach… wyszła obłędnie. nie kumałam tylko, czemu mama z takim uporem maniaka o sprawdzaniu kwaśności przypominała… moja kwaśna nie była ni trochę, za to pyszna, że szok. przyszedł Mężczyzna Mój Domowy z pracy, sterany robotą, głodny i zacierający ręce na własne wspomnienie z przedszkola, co mu po kubkach smakowych od jakiegoś czasu przebiegało… na gar popatrzył, jajo utwardzone kazał sobie wkroić i łychą do dzioba powód mojej dumy poprowadził. ależ niecierpliwie spoglądałam, czekając na: „Kochanie, mistrzostwo świata!” [w końcu nie od parady ma się ksywę Zupa…] Mężczyzna Mój Domowy posmakował i owszem, uśmiechnął się i to też owszem, ale okrzyki uwielbienia i zachwytu utknęły mu gdzieś w gardle, a zdołał wykrztusić z siebie tylko „Kochanie [tak, tu się jeszcze zgadzało] a ta zupa nie powinna być kwaśna?” no zwariować można doprawdy! podłość ludzka nie ma granic! co oni się u licha na ten smak wykrzywiający gębę uwzięli?! toć nie czuje, że pycha, że zielona i że cudo?! jesoo no nic zrozumienia dla starań! nic! za grosz wcale! jak ma być kwaśna, jak szczaw niekwaśny akurat był?!
A sam se gotuj!” skwitowałam krótko. Mężczyzna Mój Domowy siorbnął raz jeszcze z niedowierzaniem i do kuchni podreptał. [po ocet? myślę sobie – cytrynę sobie wkrop, Gadzie Ty Niewdzięczny!]. nic nie wkropił, przytaszczył wór z moim szpinakiem, co to go miałam sobie jutro robić  fetą pyszniutką, że aż. „Kochanie, a Ty się nie pomyliłaś przypadkiem?” ja?! ja się pomyliłam?! że niby szczawiu od szpinaku odróżnić nie umiem?! ja?! ja nie umiem?! dziabłam liścia. no faktycznie, nie umiem.
no i co? świetna ta szpinakowa, świetna. i Armagedonica od razu zmieniła zdanie, że jak ta szczawiowa ze szpinaku, to ona jednak chętnie… a że Mężczyzna Mój Domowy chwilowo shrekowych uszu dostał… trudno. jutro zrobię botwinę, to się odbarwi… pod warunkiem, że nie wyjdzie brokułowa…

8 komentarzy:

  1. buhahaha szczaw to sie w słoiku kupuje :P Pozdro dla pana męża - u mnie wczoraj była szczawiowa ze szczawiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczaw w słoikach? Jak ogórki? Dziwactwo jakieś.
    Szczaw rośnie na łące. Szpinak rośnie w ogródku. Najprostsza metoda na odróżnienie. No, chyba, że jesteśmy Państwo z Miasta, wtedy to warzywa rosną najpewniej w almie i rzeczywiście można się pomylić. No dobra, nawet wtedy nie można. Wyrzuć absynt z kuchni, odstaw Grey's Anatomy, zacznij oglądać Gesslerową albo innego Jamiego (ponoć ładny)

    OdpowiedzUsuń
  3. ładny i z boską wadą wymowy i jaki zdolny kulinarnie... a poza tym nie muszę, chyba że dla przyjemności [oglądania oczywiście]. gotuję doskonale, nawet kiedy z błędem :)Panowie Znudzeni raczą wątpić, jak widzę... jakoś zniosę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no ja to ze wsi jestem ale do nas juz cywilizacja dotarła i przetwory się robi a nie zielsko zbiera z z łąki jak zwierzęta :P to mowiłam ja królewna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Królewno, bycie z Wioski czy Miasta, to nie tylko zagadnienie administracyjne, ale i stan umysłu;)
      No i rozumiem, że wody niczym te zwierzęta też nie pijesz? ;)

      Usuń
  5. oczywisście że nie na GS hertbate rzucili :P

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja tam eksperymentalną kuchnię lubię czasem, bo czort sam wie, jaki będzie finał frywolnego doboru składników.
    Kulinariada szeroko pojmowana to także element zabawy, który często daje pozytywnie zakręconą smakowitość :)
    Pomyłki bywają odkrywcze...

    Szczawiowa na szpinaku jest i tak pewnie lepsza ...niż owocowa zupa na kostce rosołowej...

    A poza tym...wszystkiego najsmaczniejszego Wam życzę...

    Smaków nieodkrytych dotąd...nawet jeśli niezamierzony Chochlik Kulinarny zagra przez chwilę rolę szefa kuchni...

    Rekin_Tygrysi

    OdpowiedzUsuń
  7. Zupa owocowa na kostce rosołowej to musi być coś! Już wiem, czym będę truła gości, co się niezapowiedzianie w dom pakują ;)

    OdpowiedzUsuń