zatoki się zafafluniły, przeprosiłam się z czapką [e tam z czapką, z beretem prawie moherowym] mogę więc ogłosić oficjalnie: zima przyszła, nie ma to tamto! jeszcze podstępnie, jeszcze bezśnieżnie, ale już w całej swojej przenikająco srogiej rozciągłości.
kiedy po wczorajszych bólach głowy odgrzebywałam dziś z czeluści szafy moje wełniane garnkowate cudo, przypomniały mi się czasy podstawówki, gdyśmy z Psiapsiułą Moją Serdeczną tuż tuż za rogiem, ledwie z oczu matkom naszym zatroskanym niknąc, ściągały obciachowe czapiska i upychały je do kieszeni skrupulatnie. później, wylansiwszy nasze nastoletnie głowy po dzielni, pozwoliwszy wywiać nam resztki rozsądku [czego konsekwencje wydaje się dopiero teraz tak naprawdę w pełni zaczynam ponosić] wracałyśmy skruszone do domów. a wiedząc już, że Matuchny Nasze wezmą uszy na dotyk, czy aby owe wystane w kolejce wełnianości zamiast głowy, dna kieszeni nie grzały, tarłyśmy sobie te uszyska nasze nawzajem, co by na chłodno naszej niesubordynacji nie zdradziły. szłyśmy zatem ulicą dumne, podnosząc głowy wysoko, bo bez czapek, a wyglądając w rezultacie owych poczynań, jakbyśmy się z zaprzęgu mikołajowego zerwały, ale że ktoś się tam w Laponii rypnął i zamiast nam nosy rudolfowo przyozdobić, to omsknął się, i farba cała w uszy poszła. heh, takich rozgrzanych do czerwoności gestów przyjaźni podwórkowej jednak się nie zapomina.
a skoro już mnie tak na wspominki szczeniackie wzięło, i że Mikołaje jutrem przez kominy przepychać się będą, to tak mi przez myśl przebiega obraz, jak jeszcze w niskiej podstawówce będąc, sfrajerować się dałam kretyńsko i wierząc w rodzicielskie hasła, że im więcej bucisk się wyczyści, tym więcej czekolady Mikołaj przytarga, pastowałam buty nie dość, że całej rodzinie, to i na całoroczny zapas… pazerność jednak czyni frajera. choć… sądząc po obecnych wymiarach dawnego pucybuta, takie całkiem nieopłacalne owo zajęcie być znowu nie mogło... siedziałam więc na kiblisku łazienkowym [bo u nas buty czyściło się zawsze w łazience] i najpierw pastą „no name”, a później, kiedy już zgniły zachód opanował popeerelowskie sklepy, mazidłem kiwi, co but ożywi, jechałam na szczocie i szmacie na glanc, na błysk i na co tylko klient życzy, spędzając przedmikołajowy wieczór na marzeniach o karierze milionera.
dziś popisuję sobie do Ciebie, W Czerwonej Czapce Nieczytelniku, piję herbatę, co dziwnym trafem wraz z atakiem zatok straciła na cynamonowości i tak się zastanawiam, komuż ja nieopatrznie w tym roku buciska wypastować zdążyłam, że mnie już jeden Mikołaj Bosko Kubasowy odnalazł, upiękniając herbatę, co aromat zgubiła… ?
życzę Ci zatem, Buciku Mały i Całkiem Spory, i Dopastowany, i Zupełnie Nie, i Tobie, Z Porwaną Sznurówką również… życzę, żebyś znalazł w środku rano, choć jedną drobną i tak pysznie ciepłą myśl o sobie…
dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz