rany, ależ sflaczały weekend. niby jakaś impreza u Krewnych i Znajomych, niby dysputy zaciekłe polityczno-społeczne [hasło, że homoseksualizm jest chorobą chyba nigdy nie przestanie napędzać mi tętna], ale i tak, jakoś bliżej tym dniom listopadowym do pidżamy niż do wysokich obcasów i naparkietowego wyczekiwania Sylwestrów wszelakich. rozlazła mi się ta niedziela całkiem, okraszona toną czekolady i snucia się z kąta w kąt z przyczepioną do nogawki Armagedonicą, której wygilań ciągle nie dość. teraz wieje tak, że ma się wrażenie, iż w półwiecznym kominie nagle postanowił zadomowić się diabeł, co wesoły bynajmniej nie jest, bo wyje sobie żałośnie nierdzewnymi rurami nad jesiennie smętnym światem. ja kocham się w wietrze, wiatr niesie zmiany. jest więc szansa, że jutro przyjdzie zdjąć uskarpetowane grubo nogi ze stołu i popędzić na spotkanie morza, co przy okazji zawiania zamarzyło sobie lot ponad falochronami urządzić… a jednak dziś jakoś bliżej moim myślom do tych, co przy świecach siedzą, bo paskudne wietrzysko pozrywało im prąd i oby nie dach znad głowy…
i tylko podpatruję sobie na fotki tych kaskaderów, którzy tą niedzielą, w samo południe w Katowicach po 702 schodach na czas wbiegali… i nawet nie zastanawia mnie, że im się chciało, rożne śmignięcia człowiek wszak widział [a tu w końcu, wspominając jedną z motywacji maratońskich przytoczonych mi niegdyś, jakiż doskonały widok na pośladki przed Tobą, Nieczytelniku Usportowiony ;)] i nawet nie to, że na 30te piętro po medal i butelkę wody śmigali [wszak i materialistą nie jestem specjalnym], ale że najszybszemu to 2 minuty i 39 sekund zajęło… noo… myślę sobie, że podobny czas osiągałam przy okazji końcówki ciąży, ale na drugie piętro wchodząc… e tam wchodząc, wczłapując się w całym swoim i brzuszyska na boki rozfalowaniu… i oczywiście, ciążowe ciężary przyszło zrzucić lata temu, ale czy czas osiągania drugopiętrowych szczytów tak znów solidnie poprawiony przeze mnie został...?
ech, pomyślę o tym jutro. może nawet z wrażenia ćwicznę sobie, a co tam. choć... choć szczerze mówiąc, już sama analiza tych dokonań wspinaczkowych mnie zmęczyła...
wietrzne dziś zatem dobranoc.