piątek, 3 lutego 2012

siła Nobla, czyli od Szymborskiej do Mini Mini

W wierszu o czekaniu na telefon powinien pojawić się Kato Starszy, bułka z masłem i chrabąszcz. Poezja zaczyna się poza oczywistością.” nie znam się na poezji specjalnie, nie umiem pisać wierszy. czasem żałuję, czasem zazdroszczę, czasem zgoła nie, ale ten fragment wyjęty dziś z cytującej Szymborską „Wyborczej” to znów jak dotknięcie sedna. gdzieś mnie wzruszył, gdzieś okazał się wart zapamiętania… a może przeszłabym nad nim do porządku dziennego bez specjalnego roztkliwiania się nad czarno już białą fotografią poetki powyżej artykułu, gdyby nie… gdyby nie Cartonnetwork czy tam Mini Mini, czy może inny Jim Jam.
oglądałam ja dziś bowiem, Przekonany Już O Mojej Niepoczytalności Nieczytelniku, Oswalda. z Armagedonicą przez chwilę cudem nieruchliwą, jako ta wyrodna matka, bez rozbudzania zainteresowań architektonicznych [czyt. klocki], sztuk pięknych [czyt. ciastolina], czytelniczych [ksiązki rzecz jasna] rozsiadłam się z nią na kanapie pod zielonością koca wspólnego i namówiłam do tępego oglądania bajek [no umówmy się, że wiele wysiłku mnie to namawianie nie kosztowało]. bez nadziei na odkrywczość dnia, zwalając na mróz, zimę i nie dość słońca w słońcu jechałyśmy jedną kreskówkę za drugą, aż tu nagle… objawienie - Oswald!
i pierwsza myśl moja: jakim cudem u licha autor tej
animowanki [Dan Yaccarino jak się potem okazało, amerykański rysownik z dorobkiem nie tak znów całkiem do niczego] trafił na rady Szymborskiej publikowane 50 lat temu w mocno nieeksportowanym wówczas tygodniku? a skąd te moje podejrzenia, te moje myśli niespokojne? otóż z owego prostego Szymborskiej zwrotu „poza oczywistością”, które to Pan Yaccarino wziąć sobie musiał do serca nad wyraz…
nakreślę Ci, Niecztelniku Sfabularyzowany, treść tejże porywającej bajki i sam dochodź, kto „Życie Literackie” za ocean przemycał…
otóż, postać tytułowa to piękna, niebieska ośmiornica, która w przymałym, przekrzywionym, czarnym meloniku popyla po ulicach Nowego Jorku ze swoim najwierniejszym towarzyszem – czerwono-żółtym jamnikiem [!!!]. ta, jakże nieoczywista, mackowo-czterołapia brygada za sąsiada swojego eklektycznie urządzonego nowojorskiego apartamentu ma zaś pingwina, przesiadującego zwykle w swoim równie eklektycznym, nowojorskim salonie... ta wesoła trójka przeżywa wesołe przygody, chodzi na sardynkowe lody do lodziarni, gdzie za barem stoi z lekka psychodeliczny bałwan Johny. ale żeby nie było, że ulubieńcy ekranu odżywiają się niezdrowo, grupą zwartą zachodzą też do baru, gdzie Pani Motylowa [która jako poprawna Matka-Nowojorka wszędzie pcha swój kokono-wózek z małą gąsienicą w środku] serwuje im już nie wiem co, ale za to w towarzystwie dwóch chodzących w skorupkach, oczywiście gadających jajek [w sumie może lepiej, że w skorupkach, bo w przeciwnym wypadku akcja mogłaby im się nieco rozłazić].  nikt oczywiście nie może podejrzewać nowojorczyków o przedmiotowe, garowo-kuchenne traktowanie kobiet, wiec zdarza się, że do całej kompanii dołącza jeszcze jedna dama - mianowicie piskliwa, żółta stokrotka o nienagannej zielonej łodydze…
i wszystko to przepływa po ekranie jakby ktoś bohaterom owym valium do lodów nasypał, jakby  po tym Jorku dźwięki ich niewyraźne spowolniona taśma niosła... a jak! jeszcze by się jakieś amerykańskie dziecko pogubiło w tej wartkiej wymianie myśli. dzisiejszy odcinek kończył się superakcją pingwina, który [tuż przed odjazdem autobusu na Antarktydę!] uratował przed śmiercią swoich towarzyszy w liczbie "wszyscy",  uczepionych do trzech podstępnych balonów, które unosiły już nad drzewa ten niezwykły aktorski team, grożąc krwawym roztrzaskaniem o brookliński bruk [czy Norwida też Pan Yaccarino czytał? pojęcia nie mam…] wydźwięk całości w sumie piękny: tam dom Twój, gdzie Twoi popieprzeni przyjaciele...
a i pozaoczywistość rodem poetycka… rodem z Szymborskiej wskazówek. czego ja się czepiam w ogóle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz