środa, 1 lutego 2012

Tymbark mówi...

„Przeszłość upijaj słońcem”
dziwi mnie akuratność haseł spod głupiego kapsla. pamiętam chwile, gdy  swoją trafnością, wprowadzały mnie w zakłopotanie, kiedy miałam odpowiedzieć na „a Ty co masz?”. hasło od lat chytrze czai się na mnie co dzień w soku pomarańczowym albo wielowarzywnym, na punkcie którego moje kubki smakowe ostatnio oszalały, i zwiastuje gromy, kłótnie albo zgoła coś pięknie odwrotnego…
wczoraj trafił się właśnie taki. hmm wczoraj skończyłam przygotowywać album dla Rodzicieli Moich Wytrwałych, co ze sobą spędzają właśnie 40 rok życia, nie licząc tych kilku lat przedślubnych… jako nastolatka potrafiłam trzymać kciuki, żeby w końcu zdecydowali się na rozwód. bo, cóż, nie było to małżeństwo jak z obrazka. z drugiej strony, czy takie w ogóle istnieją? dziś… hmm dziś wydaje mi się, że żadne z nich nie mogłoby istnieć osobno. są tak sprzężeni, tak pięknie wspólni i choć nie stanowią pary staruszków, którzy ciągle trzymają się za ręce [ba, ciągle myślę, że nie stanowią pary staruszków w ogóle], to jednak bije od nich momentami trudna, momentami szczeniacka, ale zawsze miłość. takimi szkolnymi podchodami czasem, dbają o siebie zjawiskowo. Mama ściemniając, że dostała jako produkt reklamowy pigułki na coś tam, wciska Tacie „bo jak już są, to co się mają zmarnować”. Tata, co w życiu do lekarza nie pójdzie, a aptekę omija łukiem pod Rysy, śmiejąc się pod nosem, łyka, bo faktycznie czuje się tak sobie, do czego się nigdy w życiu nie przyzna. po czym spina w sobie agresję z lat kilkudziesięciu, żeby w sprzeczności do przynależnej sobie łagodności wykłócić mamie kolejkę na badania… ech…
wybrać zdjęcia z 40 lat, to nie jest łatwa sprawa, ale hmm jakże fantastycznie dojść do wniosku, patrząc na pięknie młodą mamę połyskującą z czarno-białych fotografii i zalotnie motocyklowego tatę z nie bardziej kolorowych, że będąc nastoletnim gówniarzem, myliło się tak strasznie. że największe burze przechodzą może właśnie po taką spokojność…?
dziś przeczytałam wszystkie ważne dla mnie maile, wygrzebałam stare listy. gdzieś przez myśl przeszło, że te tęsknoty, których we mnie tak wiele wciąż, gonią za czymś, co zjawiskowe i pięknie delikatne, ale co rozsypuje się, kiedy próbować chwycić to mocniej. ulotność jest zniewalająca, ale czy to o nią chodzi? a może nie? może o to miejsce, do którego zawsze chce się wracać, do ramion, które po latach wciąż chcą przyjmować rozwarcie albo rozdarcie czasem… i które podsuwają witaminy niepostrzeżenie…
hmm dziś za moim oknem sypie i zawiewa, ale z kolanem pod brodą, nad tą różnie działającą klawiaturą, słonecznieję w środku…
heh, aż strach pomyśleć, cóż kapsel napisze mi dziś…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz