środa, 8 lutego 2012

w piernikowie, czyli między prawym sierpowym a lewą prostą...

Toruń jest jednak ponadczasowo piękny. chyba. prawdopodobnie raczej taki jest. nie wiemy na pewno.  wieleśmy bowiem nie widziały. mróz jak cholera. albo dwie [cholery rzecz jasna]. rozpałętał nas z knajpy do knajpy, bo kto przy zdrowych zmysłach [no dobrze, to spore nadużycie semantyczne jeśli chodzi o tę wycieczkę] kto przy zdrowych receptorach termicznych zdołałaby wytrzymać  mrozu w uda gryzienie w sile nieprzebranej? niezrażone tym faktem jednak, z podziwem dla Pięknych Torunianek i ich miejscowego braku spódnic, tudzież dla pończoch typu „późna wiosna a nawet lato” odkrywałyśmy kolejne przybytki roztańczonego Piernikowa. oczywiście może wolałybyśmy nieco mniej umcowatą muzykę, może nieco starsze towarzystwo, ale wprawione poznańskim kinderbalem, zaczęłyśmy przysposabiać się do odwrotu dopiero, gdy Młodzi Gościnni Niebywale zaczynali sięgać w okolice sprzączek od pasków [czyżby kryli tam coś, czego nasze pomorskie oczy  nie widziały i chcieli się tym pochwalić? nie wiem, nie doczekałyśmy rozwiązania tej zagadki]. wstrząśnięte nieco męską gościnnością nie tak dalekiego południa, z kolejnego dnia imprezowania zrezygnowałyśmy. ale… żeby nie było tak całkiem poza kulturą, zwiedziłyśmy Centrum Sztuki Współczesnej, po czym, zaopatrując się w ogrzewanie płynne a wysokoprocentowe, ruszyłyśmy kulturalnie w stronę noclegu. normalnie poszłybyśmy wypić tę wódkę nad Wisłą, co by tradycji mogło stać się zadość przez wrzucenie do rzeki pełnego pasji listu w butelce z nadzieją, że wyłowi ją jakiś nadmorski Kevin Costner, ale temperatura minus milion wydała się silnym bodźcem do zaniechania poszukiwań romantycznych marynarzy i do utworzenia tradycji nowej, tradycji pięknej, tradycji sportowej…

…ponieważ Jackie Chan przeskakujący z jednej rozpędzonej ciężarówki na drugą rozpędzoną ciężarówkę jakoś niespecjalnie nas ujął, poczęłyśmy my bez większego entuzjazmu przeskakiwać  z kanału na kanał. aż tu nagle na Polsacie… aż tu nagle na Polsacie bach! pingwin! [jakże w aurę za oknem się wpisujący]… nie że z Madagaskaru taki, choć może i z... za to na ringu… no i czegóż to trzeba do wódki, Nieczytelniku Znający Psychikę Kobiet Że Aż, damom niebywałym? no czegóż? przecież nie tony jeżyków i milki malinowej [choć i to nie zaszkodzi]. oczywiście!  Krwi, Potu i Łez! los zadziałał zgodnie z wiedźmową zasadą: „mówisz- masz”. i aż podniosłyśmy się z naszych łóżek [trochę z ekscytacji, trochę żeby nie rozlać zawartości szklanki, co słomki była pozbawiona]. tak, czy śmak, pingwin gadał i gadał, ale w końcu [kiedy już – jak zauważyła jedna z Wiedźm -  Najważniejszy z Ważnych dopełnił interesów z Krzysztofem Jarzyną Ze Szczecina Szefem Wszystkich Szefów i dał znak, że zacząć walkę można] wystartowali.

- Ja jestem za tym opalonym! –dało się słyszeć spod samiuśkiego telewizora. phi, też mi nowina. wszystkie byłyśmy. nawet te, co zwykle szwedzką urodę preferują. że przegadałyśmy gadaninę pingwina, wiedziałyśmy tylko, że walczy Rosjanin  z Nierosjaninem. Rosjanin [Wania, jakośmy go roboczo nazwały] okładał Opalonego Nierosjanina że aż, a że tylko krowa nie zmienia zdania, porzuciłyśmy serbską urodę na rzecz silnej pięści i okrzykami „W mordę go Wanieczka! W mordę!” ubogacałyśmy toruńskie wrażenia sąsiadom z pokoju obok… faktycznie wygrał Wania, który w ostatnim rozliczeniu okazał się Saszą, i na nic się zdał Licinie [dzięki losowi za google!]  bijący po oczach bielą ochraniacz na zęby. sędziowie za wartości estetyczne widać punktów w boksie nie przyznają. szkoda. ale jeśli już przy wartościach estetycznych jesteśmy… podczas walki podniosła nam się dyskusja, czy aby nie lepiej byłoby, gdyby bokserzy w stringach walczyli. część wiedźm była za, część zupełnie nie „wyobrażasz sobie jak by mu teraz jądra wypadły? zgłupiałby chłopak”. a ja tam uważam, że za ciosy wyprowadzane spod presji gołych jąder mogłyby być wyżej punktowane. i pięknie odstrojone damy [swoją drogą wdziewać fraki, żeby popatrzeć, jak ktoś od kogoś po mordzie dostaje, jest dla mnie jakimś tam paradoksem] byłyby może mniej znudzone… no, ale co mi tam wiedzieć…  ja oglądam boks po babsku, nie odnajduję finezji ani piękna tego sportu… no przeważnie nie, bo żeby zakończyć bardziej optymistycznie…

otóż epilog, który dopadł nas po walce rano niby lek na kaca… otóż nadzieja polskiego boksu…

fajna ta globalizacja, co? ;)

6 komentarzy:

  1. KŁAMSTWO!!! zawsze nad opalonych postawie typ nordycki tyle że tam nie było żadnego szweda ani norwega niestety... był tylko ruski a jak wiadomo my z północy ruskich nie lubimy (tak wiem rasizn, nacjonalizmu i ogólny ksenofobizm w jednym ale co zrobić nie lubimy i już ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. e tam kłmastwo. napisane jest: "wszystkie byłyśmy [za opalonym]. nawet te, co zwykle szwedzką urodę preferują." nieprawda? przecież że prawda!

    OdpowiedzUsuń
  3. no powiedzmy ze pólprawda ;) bo ja za sobie nie przypominam zebym mu kibicowala ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. hmmm a mnie nie wiem czemu przypomniala sie historia long donga totalnie off topic ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. królewna grzanka widać na innej wycieczce była ;) albo moja pamięć w innym pokoju siedziała, albo zgoła mnie się śniło ;)
    a do longa donga historii może owo zdjęcie podpostowe inspiracją było...?

    OdpowiedzUsuń
  6. królewna byla w swojej bajce jak zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń