sobota, 17 września 2011

beznadziejny tytuł za długiego posta...

uwielbiam chodzić między ludzi, w Międzyludziu zawsze coś niezwykłego się zdarza... a to jakaś para nastolatków, zamiast biec na lekcje, całuje się pod drzewem w deszczu, mając w wyjątkowo rozszerzonych nozdrzach staruszka wymachującego na nich laską [niedługo zresztą, bo przecież deszcz…] a to jakieś dziecko ani myśli podnieść głowę znad obserwacji mrówki, nie reagując zupełnie na rozpaczliwe krzyki spóźnionej gdzieśtam Mamy, albo komuś rozsypią się cytryny a ktoś inny podbiegnie, żeby je pozbierać, jedną ukradkiem chowając do kieszeni, bo w taką pogodę to nigdy ze zdrowiem nie wiadomo... uwielbiam Międzyludzie, bo wystarczy zmrużyć oczy i prawdy jakieś bardziej oczywiste się wydają, a ludzie bardziej ludzcy…
trafiłam do Międzyludzia nie dalej niż wczoraj [nie to, żebym pracowała na Bezludziu z kolei, ale to Międzyludzie było dla mnie obcobrzmiące mocno dość i może przez to fascynacją jakąś tchnęło] przyszło mi bowiem badania okresowe zrobić i w kolejce do rejestracji stać i raz, i drugi nawet, i pod gabinetem potem, i w ogóle. mówię Ci, Wyleczony Nieczytelniku, zabawa przednia, bo rzadka. nowe okoliczności zawsze we mnie jakiś dreszcz emocji wywołują i może przez to widzę ostrzej, czuję jaśniej i smakuję wielokrotniej. i tak, w związku z Międzyludziem Leczniczym dwóch nowych prawd odkrycia dokonałam.
prawda pierwsza: to nieprawda, że Miłość można spotkać wszędzie.
stoję Ci ja bowiem, Zakochany Nieczytelniku, w rejestracji laboratoryjnej, na zapiski jakieś tajemne czekam Ci ja spokojnie, w mocno nieprzezroczystej torebeczce trzymając płynną zawartość kubeczka, co to przecież jedyną zawartością kubeczka w takim miejscu być może i wyglądam momentu, kiedy mogę ów kubeczek ujawnić, na ladzie Pani Laborantce szybkim gestem stawiając. i kiedy ów moment dramatyczny nadchodzi i sięgam Ci ja po ten kubeczek i ujawniam Ci ja go, drzwi boczne otwierają się i przy szumnym akompaniamencie spuszczanej wody wkracza Ci do tej rejestracji laboratoryjnej Mężczyzna. nie boski Adonis, nie Clooney nawet, ale z takim okiem świata łaknącym, z takim uśmiechem obezwładniającym, że prąd jakiś po ciele wysyła niespodziany zupełnie… i On wysyła i ja wysyłam i skry idą, że ejże! i już gdzieś tam świat się zaczyna rozmywać [i oczywiście, że w tle głowy cała rodzina stoi i dziecko, i papiery podpisywane przy świadkach, i takie tam rozmaitości, ale czymże one do takiego skrzenia nadawczo odbiorczego…] i wtedy… i wtedy osuwają się nieco te nasze spojrzenia i na kubeczkach wzajemnych dzierżonych w dłoniach na sekundy ułamek się zatrzymują i już wiemy… wiemy, że kubeczki owe, całą analizę chorób i niechorób zawierające, ściągę dociągnięć i niedociągnięć wszelakich naszych płynnie w plastiku swym kołysząc, ciążą nam straszliwie i całą tę potencjalną Miłość z góry przekreślają, szanse na jakiekolwiek zapoznanie bliższe szczelnie zamykają, żeby nie powiedzieć „wieczkiem dokręcają sterylnie”. bo jakże to namiętność zaczynać w rękach mocz swój trzymając? klapa. klapa totalna. uśmiech szybko zyskuje na zakłopotaniu i tyleż. po romansie wszechczasów…
prawda druga [masz jeszcze na nią siłę, Wytrwały Nieczytelniku?]: myślenie o bliźnim krytyczne przyszłości nie ma.
kiedy w kolejce do rejestracji przyszło mi utknąć po raz kolejny [nie pytaj nawet]  stanęła za mną niezwykle urodziwa [i to piszę bez przekąsów absolutnie], acz mocno Turkusowo- Różowa Młoda Dama. skąd wiem, że Dama? bo w kolejce stanąwszy tuż za mną, telefon wyjęła, numer wykręciła i jęła przepraszać bardzo, że dopiero teraz oddzwania, ale wcześniej dzwoniła Anka, a wiesz, że jak ona się rozgada, to 40 minut na boku i nic tylko narzeka… pomyślałam: biedne dziewczę 40 minut użalań nerwowych słuchało, no i miłe to z jej strony, że Kogośtam przeprasza… ale…
ale to dopiero początek rozmowy był… potem było coś o głupim szkoleniu, o głupim sprzątaniu, o głupim lekarzu i głupim… nie wiem czym, bo urokliwy głos Jej taki uszczerbek czynił na moim Kuczoka po góralsku smakowaniu, że bezczelnie trójkę w uszy sobie zapodałam, oddalając nieco dźwięki, co pewnie z parteru i po pierwszym, a może i po drugim piętrze przychodni doniośle niosło. Kuczok urokliwy czas umilał i nawet nie zauważyłam, kiedy 20 minut kolejkowości minęło. słuchawki wyjęłam, Turkusowo- Różową Damę sobie niechybnie znów potężnie nagłaśniając… i kiedy na myśl mi przyszło, że ją tu do Klaczy na poście zaproszę, to trrrrach… torby ucho poszło parszywe, do noszenia jej w rękach bezczelnie zmuszając… niezrażona faktem, ciągle jeszcze naiwnie sądząc, że zbiegła okoliczność to uczyniła, dziarsko kupiłam co kropelka kleju sklei… i przy podejmowaniu wyzwania tymczasowej reperacji, post o Turkusowo-Różowej sam się w głowie zaczął układać i wtedy… chlap… chlusnęło, prosto na palec serdeczny, i środkowy, małego tez nie oszczędzając…i to wcale nieprawda, że w tubce jest kropelka ino! losowi więc na złość dziś, dzielnie rowerując, myślę sobie nie będzie mnie tu życie zastraszać bezczelnie, napiszę! i co?? i ŁUP! i SRU! i co tam jeszcze! pedał lewy upodobał sobie asfalt bardziej niż rower i fruuu odleciał sobie na przejściu dla pieszych, zostawiając mnie na pastwę samotnego pedała prawego… wiesz, Drogi Nieczytelniku, że nie da się rowerować z jednym tylko pedałem? to mnie nieco rozczarowało, ale że znalazł się Rycerz z muszlą na plecach i kluczem jakimś tam w dłoni, mogę na przekór Wszystkiemu dokończyć bezpiecznie to niepisanie dziś…
no i bądź co bądź, o dwie prawdy z Międzyludzia zaczerpnięte jestem mądrzejsza zdaje się…

1 komentarz:

  1. relacja z miedzyludzia nieco innego bo podswiętogórskiego: co one krowy sobie mysla juz 18 po ( przerwa dla pan urzędniczek kończyć sie o 10 15 miała)!! kto miał być następny - padło w tłum- ja, ja, ja tłum odkrzyknął i wystartowala tłumna masa napierając na drzwi centrum obslugi klienta dobrze że żadna z pań urzedniczek uwagi nie zwróciła bo mogłby sie odbyć samosąd albo i mord rytualny kto wie

    OdpowiedzUsuń