i przybiega ten Mój Siostrul, na wydechu prawie, z okrzykiem że wujka antka szwagra Ktośtam, czyli Dziesiąta Woda Po Kisielu przetrzepała komórkę swojego męża i okazało się, że… ON JĄ ZDRADZA!!! i że Ona na utrzymaniu jego przecież jest i dwójką dzieci się zajmuje i że taki Łejf Na Medal, że wszystko Mu pod nos, i że taka niedoceniona, i że teraz to by najchętniej siebie z dziećmi albo Podłego Zdrajcę przynajmniej zwalizkowała i za drzwi wystawiła, ale z czego się utrzyma…?
- No i co Ty byś zrobiła? - pyta mnie Siostrul Dziesiątą Wodą Po Kisielu zatroskana.
- Ja? Nie przetrzepałabym komórki…- odpowiedziałam. nie mogła tego pojąć.
a po co? nawet jeśli… po co to wiedzieć? po co to mówić? przyznanie się do zdrady jest trochę jak zrzucenie odpowiedzialności „zrobiłam źle, mam wyrzuty, teraz Ty się martw, co z tym dalej”… grzebanie w telefonie... jeju... a ostatnio rzucił mi się nagłowek w Twoim Stylu, z którego wynika, że są kobiety, które zatrudniają się jako zdrad prowokatorki... rany... czy tylko mnie się wydaje, że świat totalnie oszalał? "rozwodzę się z Tobą, bo o mały włos nie przespałeś się z wynajętą przeze mnie kobietą"??? ależ mi odkrycie...
hmm… a może mój nabyty cynizm małżeński nie do końca pozwala mi wierzyć w wierność bezwzględną, w wierność na zawsze? Miłość, Wierność i Uczciwość Małżeńska? tak, dla mnie zdecydowanie z tych trzech największa jest Miłość…
wszyscy z otoczenia Dziesiątej Wody Po Kisielu, w poczuciu słuszności, kategorycznie napiętnowali Podłego Zdrajcę i choć przyznaję, że nie lubię człowieka ni ciut, to kurde… naprawdę nikt nie widział, że jego żona cały czas z Mamą swoją spędza, z Mamą te kaszki, kupki pierwsze kroki przerabia, z Mamą kąpie i przewija, i na spacery chodzi, ino tylko do szkoły rodzenia nie… a Podły Zdrajca naprawdę zachował się w tej sytuacji najuczciwiej jak mógł. nie usprawiedliwiam go. każdy ma swoje sumienie, swoje powody do wracań lub niewracań do domów. ja chyba po prostu nie umiem tak lekką ręką serwować w ludzi kamieniem ocen i haseł pt. „ja bym nigdy…” Podły Zdrajca wrócił w końcu do domu ku radości [a może satysfakcji bardziej] żony, co wybaczyć zdecydowała się i zacząć budować ten ich świat pogniecionego domu na nowo… ale… ale widziałam fundamenty, bo miałam okazję spotkać ich kilka razy. Ona warczy na Niego, On się przed tym chowa… i pewnie, że Ona ma słuszność, że prawo jakieś niepisane Domownika Oszukanego, ale to chyba uparcie nie chce tak działać… bo albo oboje wciskamy START raz jeszcze [i tak, wiem, jakie to trudne dla obu stron] albo stawiamy się w pozycji zwycięzcy moralnego i tkwimy w tym ciągłym ranieniu się rozdrapywaniem tego, co boli najbardziej…
znam kilka takich historii, historii spod znaku „to Ty wszystko zepsułeś” albo „teraz to mnie wolno. wszystko wolno.” i to prawda. wolno, choć znam małżeństwa, gdzie jedno, mimo własnej zdrady, potrafi powiedzieć „ale gdyby On/Ona nie wybaczyłbym/nie wybaczyłabym” [celowo łamię rodzaje zaimków i czasowników, bo to tak bardzo obustronne zdanie].
zdradzająca jakiś czas temu żona dziś obwąchuje męża, czy aby na pewno Ten nie chce się jej odpłacić. On odpłaca się już jakiś czas, ale ujawnia to na granicy dowodu… żeby Ona się mogła jeszcze łudzić, żeby mogła wierzyć, że jeszcze nie, że jeszcze nic, ale żeby cierpiała jednocześnie tak, jak On cierpiał niedawno, kiedy Jej romans wyszedł na jaw… spirala wzajemnych poharatań się nakręca. ale to jeszcze w ogóle jest Miłość?
kiedy byłam młodsza, byłam pewna, że jeśli Mężczyzna Mój Domowy mnie zdradzi, pierwsze, co zrobię to wyrzucę Jego pięknego Telecastera przez okno, żeby nie było czego zbierać, że drugą będzie jego walizka, albo najlepiej bez walizki… jakież to medialne… jakież to włoskie… dziś wiem, że to nie czarno-białe, że małżeństwo to nie tyle sztuka kompromisu, ile sztuka wybaczania. ostatnio dopadł mnie cytat z zaprzyjaźnionej z Wiedźmą milionletniej czyjejś małżonki. „mąż jest moim najlepszym przyjacielem”- powiedziała – „ale wiele kryzysów na to pracowaliśmy” . hmm… tak, wierzę, że są odchodzenia, które sprzyjają powrotom i dziury, które paradoksalnie czynią budowę stabilniejszą. trzeba być tylko pewnym, że się tych wracań chce.
Mężczyzna Mój Domowy jest lepszym mężem niż kiedykolwiek ja będę żoną… a jednak co dzień wybiera Nasz poranek… z drugiej strony, czy gdzieś leży wzór małżeństwa? partnera? heh w muzeum w Sevres: „oto przed Państwem wzorzec metra a obok… idealny mąż wraz z równie idealną małżonką…” tylko…
kto by ich takich chciał...?
"ja bym nigdy" powtarza się do czasu kiedy jednak pierwszy raz ;)
OdpowiedzUsuńludzi się nie ma na własność, a wierność nie bierze się z sakramentu, mając tu wenezuele prawdziwą za płotem zaczynam się zastanawiać skąd ona się bierze właściwie, może to jakieś genetyczne uwarunkowanie? Pani z labu pewnie wie lepiej ;)
Genu na wiernosc jeszcze nie odkryto wiec moze to jest moja szansa na tego upragnionego Nobla ;) no i przy okazji swiat bedzie lepszy bo wszyscy beda wiernie szczesliwi a malzenstwa idealne i moze tez nie bedzie glodu i wojen na swiecie... Niestety zglebiajac ostatnio literature wszelaka o zdradach, zdradzanych i zdradzajacych pozwole sobie zacytowac"najtrudniejsza, ale najwlasciwsza droga dla zwiazku, ktorego dotknal kryzys z powodu braku wiernosci jest proba znalezienia jakiegos sensu zdrady..."
OdpowiedzUsuńja powiem tyle.... moze jeszcze jestem młoda stażem...ale moim zdaniem to jest "pierdolenie o szopenie"!. Po co wychodzić za mąż, jak nie wierzy się w to co ślubuje, może dla kasy albo dla "swiętego spokoju", żeby "nie gadali, że stara panna"? Po co rodzi się dzieci dla siebie czy dla kasy a moze w przyszlości dla dobrych alimentów? Po co to jak sie zdradza? I powiem jeszcze jedno, jak ktos zdradza to znaczy, że małżeństwo nie dla niego...a jak nie dla niego to sie najlepiej rozwieść...poprostu nie kumam takich zachowań!Ale co zakazany owoc najlepiej smakuje...i to jest jeden z wielu powodów zdrady- moim skromnym zdaniem to jest proste jak budowa cepa. A kto "dorabia innemu rogi" nie ma szacunku sam dla siebie. Ot. kropka!
OdpowiedzUsuńnie znam ani jednej zdrady, która byłaby oparta na teorii"zakazanego owocu", za to głęboko wierzę, że wierzy się w to, co się ślubuje. życie jednak lubi weryfikować tę "pewność" i wiarę... a dzieci? jeju jak bardzo dzieci nie rodzi się dla siebie. to chyba najewiększa patologia rodzicielstwa [o kasie czy alimentach, nawet nie wspomnę, bo tu szkoda komentarza].
OdpowiedzUsuńnaprawdę, szczerze życzę takiego braku zawahań przez całe życie :)
Kaśka każda kiedyś wierzyła w to co ty pogadamy po kryzysie drugiego roku czy dalej bedzie tak różowo
OdpowiedzUsuńŚlubujesz cos mając dwadzieścia pare lat za kolejne dwadzieścia jesteś już innym człowiekim i inny jest ten komu ślubowałaś nie zawsze ta inność idzie w tym wymarzonym kierunku.
nie osądza się ludzi nawet ich nie znając.
Co do dzieci to się je rodzi po to żeby je kochać a nie po to żeby coś za nie mieć.
Bywa też tak, że osoby którym się kiedyś ślubowało już takie same nie są, że składane przysięgi zostały złamane... wtedy łatwo o kruchość fundamentów. Można to przewidzieć? Życie okazuje się bywać inne, niż spodziewamy się na samym początku.
OdpowiedzUsuń