jeju... ambicja to podobno nic złego, chorobliwa ambicja wygląda już nieco gorzej... ale ambitne porywanie się z motyką na słońce to powiedzmy sobie szczerze, totalna głupota...
moja motyka dziś to bosko na internecie ze zdjęcia wyglądający przepis. a słońce? a słońce, Mój Kulinarnie Uzdolniony Nieczytelniku, to nie byle co, bo tort. ba, tort urodzinowy nawet. kiedy zapytałam W Pełni Trzyletnią Armagedonicę, jaki tort na urodzinową imprezę sobie życzy, oświadczyła z pełną powagą "czekoladowy z kremem czekoladowym". jaki diabeł mnie podkusił, żeby zamiast do cukierni podskokliwym krokiem się udać, własnomącznie się za to zabierać??? jedyne źródło Przepisów Dla Kretyna przepadło bezpowrotnie, zostawiając w moim zeszycie jedynie zawszewychodzący biszkopt, ale kurde, pech chciał, że całkiem nieczekoladowy... jaki zatem diabeł? może jakiś Truciciel Rodzinny, odpowiedzialny w piekle za Departament Zejść Na Wymiot? może ten od pychy [nie mylić z pysznością bynajmniej...], co mi kazał powgapiać się w zdjęcia kumpelki, która z gracją Tortowy Ul poczyniła, kitrając najwyraźniej informację o tym, że jakiś kurs mistrzowsko cukierniczy ukończyć trzeba, żeby takie cudawianki wyczyniać i że to wcale NIE jest proste...
tak czy śmak, zapominając totalnie w piekielnym rozentuzjazmowaniu, że o ile w kuchni wiem, gdzie patelnia i pieprz, to, jeśli chodzi o pieczenie ciast, raczej bliżej mi do "pieprz yourself" [tak, jeśli chodzi o pieczenie, nie ma co kryć, Rozsmakowany Nieczytelniku, Dupa jest ze mnie nieprzeciętna] zapominając więc o tym, powzięłam postanowienie samodzielnego utortowania przedimprezowego piątku...
jesoooo... nie wiem, czy jakiś święty Odwypiekowy jest, ale głowę daję, że jeśli istnieje, ręce swoje błogosławione nad moim widokiem dziś załamywał...
pomijam domowe trzęsienie ziemi, tornado nablatowe, które moje kuchenne wszystko nie wiedzieć kiedy stertą każdych naczyń nakryło [po co mi były te trzy garnki i patelnia? nie pamiętam, ale po coś na pewno niezwykle istotnego, kluczowego wręcz dla powodzenia całego przedsięwzięcia]... heh, ale zgodnie z zasadą "kto gotuje, ten nie zmywa" uciekłam z domu, Mężczyźnie Mojemu Domowemu to utrapienie na głowie zostawiając...
pomijając [całkiem więc zasadnie] ten lekki "chaos", upiekłam dwa [DWA!!!] czekoladowe ciasta i oba rzecz jasna z uroczym, piękniusim po brzegi zakalcem... zwarzyło mi się wszystko, co zwarzyć mogło... od kremówek [tak, Bystry Nieczytelniku, rzecz jasna, że dwóch...] przez krem maślany po polewę czekoladową, która nigdy wcześniej warzyć się nie lubiła... ale za to, przy czynieniu jej w rondelku, z takim rozmachem żem chlapła łychą, że czekoladowa była bluzka, spodnie i włosy moje a i podłoga czekoladowo nasycić się zdołała... [w co oczywiście nie omieszkałam wdepnąć lewą skarpetą...] na koniec cukrowymi kolorowościami napisałam żądany przez Armagedonicę rysunek... [jakie dziecko kurde na torcie chce mieć krowę???? pomyślałam, że żadne i że na pewno Jej się pomyliło, zatem wyszło mi zgoła coś innego]
teraz pozostaje mi czekać, aż wstyd pójdzie po całej rodzinie... chyba że tak się napróbowałam tych wszystkich kremów, że jutra wcale mi nie przyjdzie doczekać... "o... już czuję jak mi oko lata"... ;)
teraz pozostaje mi czekać, aż wstyd pójdzie po całej rodzinie... chyba że tak się napróbowałam tych wszystkich kremów, że jutra wcale mi nie przyjdzie doczekać... "o... już czuję jak mi oko lata"... ;)
Fotkę! Fotkę! Fotkę Krówki poproszę!!!!
OdpowiedzUsuń