kiedy mi nijak… kiedy mi mocno w drugą stronę niż światu, wgapiam się w niebo. niebo nieuchronnością swoją, płaszczem nieruchomym w poczucie bezpieczeństwa mnie otula, aksjomat jakiś wyznacza i pozwala wierzyć, że samo tak od razu nie spadnie, że się w tym całym swoim ogromie, na moją niepozorną głowę tak na raz, dwa, trzy hopsa, nie zawali.
zachwyca mnie płaszcza tego bezgraniczność, równość i doskonałość błękitu podszewki jedwabnej, a przy tym jakaś głębi tajemnica, nie tyle nawet chropowatość, co niegładkość, draperie z chmur poczynione, lekka puchowość i ciężkość zarazem.
kiedy jechałam w piątek do pracy, na granicy wzgórza przywitała mnie tęcza. chłonęłam soczystość kolorów, bo nie sposób było nie smakować ich intensywności i granic paradoksalnie zatartych. jakby w uroku barw rozmytych zapowiedź dobrego weekendu się kryła…
a wczoraj, kiedy cała Polska trzymała kciuki za Adamka, a nam mocno nie w porę przerwano koncert wiedźmowo - gaciowy, żeby ekran ściągnąć i pokrzyczeć sobie wartko na okładających się półnagich pięściarzy… kiedy okazywało się, jak bardzo sportową apatriotką jestem, mimo tego, że sam Prezes Jarosław twierdzi, iż Adamek „to jest bokser szczególnego rodzaju, taki można powiedzieć bardzo sympatyczny, bardzo polski”... kiedy zatem świat cały wstrzymał oddech na wrocławski ring spoglądając, księżyc na mnie swoje satelicie, cyklopie oko zwrócił, jakby go naplażowa wariatka fikołki czyniąca bardziej interesowała niż międzynarodowe, męskie wygibasy całkiem obok, profesjonalnymi rękawicami okraszone… a może po prostu ten kosmiczny miesiąc sporą podzielność uwagi ma…
tak czy owak, leżąc sobie na tym chłodnawym już piasku, słuchając „Bez etykiety”, co się tak uroczo w wilkołaczość pełni mętnością dźwięków wpisywała, znów mi tej zmiennej stałości doświadczać przyszło. mając głęboko w poważaniu i tego bardzo polskiego, i bardzo niepolskiego boksera, którzy walkę nad walki właśnie staczali, zaglądaliśmy sobie z pochmurnawym księżycem w tych troje ludzko-nieludzkich oczu i przyszło mi na myśl, że są rzeczy, które nigdy się nie zmienią… że gdzieś tam w duszy istnieje bezkres, którego nie da się przemierzyć, tęsknoty, których nie da się odtęsknić i poszukiwania, których nie da się odnaleźć… hmm i paradoksalnie, pod tą gwiezdnie nakrapianą, puszystą podszewką płaszcza nocy objęła mnie taka radosna, prosta, trywialna może nawet błogość…
i choć dziś jest wszystko zupełnie inaczej, bo dzień znów świat mi do góry nogami wywrócił, to wiem, że kiedy znów zadrę głowę, wtulając oczy w to palto bez granic, to ciągle ta sama magia, ten sam mistycyzm przestrzeni mnie wchłonie, drgając duszę do więcej, żywiej, chciwiej, wszechświetniej…
spoglądaj zachłannie w niebo, Kosmiczny Nieczytelniku, tego Ci życzę dziś...
gwiezdnej nocy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz