…NIE KAPELA… ooo... jeju jeju jeju! może i Wrocław piękny jest, może i Starbucksa od dawna i może nawet niejednego ma, może Plac-Nierynek Solny [ha! a jednak wyuczalna! ;)] mnogością barw kwietnych serce raduje a Aula Leopoldyńska dech zapiera i język w oniemieniu kołkiem stawia. może i wszystko to tak, ale słowo daję szant to Wrocław śpiewać nie umie. rany i żeby tylko szant… bo ja sobie myślałam, że skoro ja piosenki żeglarskiej nie lubię, to może i kaleczenie mi przeszkadzać nie będzie, może [myślałam ja sobie dalej], że skoro poezja to jakaś nadrzeczna a domotwórcza z gardła wokalistki się wydobędzie, to mnie To tak znowu nie dotknie… może więc jednak myślenie nie jest moją najmocniejsza stroną, bo… uszy! na Boga uszy!!!
to, co Pan Gitarowy wyczynić próbował na swoim instrumencie i przyznaję, niezwykle piękne dłonie Grającego Na Pudełku [tak, zamiast na bębnie] zagłuszyć wrażenia wprawiającego słuchaczy w drżenie nie potrafiły. mnie się nawet wydaje, że Panią Niebieską Elżbietę ząb musiał strasznie boleć, ale z przejęcia, że [jak sama zauważyć raczyła] trudno z Wrocławia nad morze dojść, więc i może w obawie, że nie zdąży na koncert, do dentysty pójść zapomniała i stąd ten niezwykle oryginalny choć niekoniecznie interesujący dźwięk jej się z trzewi wydobywał… i nic to już nawet, kiedy po szantowe klasyki sięgała, nic to nawet, kiedy własnym tekstem Release me Oh Laura kaleczyła, bo mimo że przeze mnie kawałek uwielbiany, to przy jej walorach głosowych i tak trudno było rozpoznać do jakiego repertuaru sięga… ale kiedy za Nothing else matters zabrała się, to wierz mi, Balladowy Nieczytelniku, dobrze jej szło wtedy tylko, kiedy sala śpiewała donośnie, a Ona sama milkła…. że też do myślenia jej nie dało, że Contrast z numeru na numer pustoszeje, a nieliczni przypiwnie ostali nie klasną nawet z przyzwoitości…
jedyny pozytyw tego całego „dziwowiska”, to urocza sprzeczność zawstydzenia malującego się na obliczu Długowłosego Dryblasa rodem z kapeli rockowej wyciągniętego wprost na parkiet skowyczący przez śmiałą, a cudną solenizantkę imprezy…
skąd się owe zawstydzenie i nieśmiałość wzięły? a z różnic kulturowych może, bo jak pierwsze tony kojącego miękkością akcentu zdradziły, ów Dryblas Długowłosy nie z głośnego bandu, a ze Słowacji się urwał. stąd ta čučorietka w temacie, bo kiedy szałowy zespół zawodzić skończył, okazało się, że na polsko-słowackiej trasie językowej wiele odkryć poczynić można. to najładniejszy wyraz, jakiego przyszło mi się nauczyć tego wieczoru. czasem znaczy on jagodę, a czasem zupełnie coś innego...
zmęczona zatem błękitnym świdrem dźwiękowym, a ukojona nasyceniem lingwistycznym, mówię Ci, Nieczytelniku Wieloznaczny, dobranoc… i… w całym dla słuchu własnego poszanowaniu, nie chodź na koncerty Betty Blue…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz