ech…
uwielbiam porządek, uporządkowanie, czystość półek, elegancję spotkań skrupulatnie wynotowanych w kalendarzu. teczki, teczuszki, teczunie wprowadzające dokumenty w stan niekwestionowanego ładu. precyzyjną schludność ułożonych kolorami koszul i skarpet w równym rzędzie. jestem pełna zachwytu, widząc błyszczącą od mopowego wylizania podłogę. płyty ułożone nie dość, że na stojaku w odpowiednich pudełkach, to jeszcze gatunkami czy tam alfabetem przyspieszają bicie mojego serca i krwi krążenie. w skrajną euforię wprawia mnie widok zabawek w należytych im pudłach, zaścielonego lóżka bez grama fałdki na prześcieradle i butów ustawionych równiutkimi parami na przedpokoju.
tak! z czystym sumieniem, choć i lekką nieśmiałością mogę powiedzieć: jestem absolutnym fanem Porządku. ba, pedantyzmu nawet!
„czemu tylko ta obłąkańcza miłość tak bezwzględnie nieodwzajemniona jest?” – pytam siebie w zasmuceniu, upychając naprędce przed przyjściem średnio zapowiedzianych gości zwinięty w kłębek sweter w innych ciuchów kłębowisko. po raz kolejny w tym tygodniu…
PS
a podobno [na magnesie lodówkowym pisali] nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy. znam kilka nieskazitelnie czystych domów, i kurde, żadna z mieszkających tam kobiet nie jest nudna. było się jednak zawczasu ustawić w którejś kolejce po talent albo choć przymiot zacny, zamiast kitrać się w tym czasie pod krzakiem z czekoladą z przydziału… teraz przyjdzie mi umrzeć grubej i w bałaganie… byle tylko ciało znaleźć zdołali ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz