i kiedy ścierając z podłogi wodę rozlaną z upuszczonego przed chwilą rondla, myślę sobie o Armagedonicy chorej znów, ostatniej nocy nieprzespanej [bynajmniej nie dla poszerzania horyzontów zmysłowości wszelakiej], rozpsutym na półamen telefonie, kolejnym buncie płyty gazowej, zmasakrowanym gnieździe słuchawkowym w laptopie i innych pysznościach tego świata serwowanych mi tym urokliwym w swojej kumulacji poniedziałkiem, wiem, że ten dzień wyraźnie, w całej swojej zawziętości, na mnie warrrczy … i kiedy mam pewność, że jedyne, co warto, to upitą nogą tupnąć w tę kałużę kuchenną warto, dzwoni do mnie Siostrul…
- No, kupiliśmy samochód.- mówi…
- Ooo, a jaki?
- A bo ja wiem jaki? W pracy byłam. Miedziany.
- Aaaaa, miedziany? No tak, miedzianym jeździ się najlepiej.
- Ładny chyba, ale dziwny, bo nie ma kluczyków.
- Heh, to dla Ciebie lepiej. O jedną rzecz mniej do szukania. Masz w torbie Takie Magiczne Coś [pojęcia nie mam co, ale w reklamie widziałam, że Coś mieć trzeba], podchodzisz, łapiesz za klamkę, ona mryga światłem, że po dobre auto rękę wyciągasz, po czym wsiadasz weń beztrosko i jedziesz.
- Eeee, nie wiem. A jak zgubię To Coś, to nie wsiądę.
- No tak, bo jak zgubisz kluczyki, to rzecz ma się zupełnie odwrotnie…
no i, Wszechświadomy W Której Kieszeni Klucz Nieczytelniku, jak tu się wściekać na świat i ten poniedziałek?
i tu wrodzona wredność przypomniała mi historie Szanownejpanimatki, która któregoś jakże pieknego dnia nie mogło wsiąść do swojego wypasionego sznownopaniomatkowego wehikułu wsiąść bo sie bateryjka w owym tym czymś co sie w torebce nosi rozładowała ;)
OdpowiedzUsuń