poniedziałek, 29 sierpnia 2011

całkiem subiektywną szkatułę lata zamykając...

no i idzie sobie rudordzawość ku nas nieuchronnie… pomarańczowe liście zaraz będą wirować nad głową, i może deszcz, co się chyba w wakacje nawypadał już, krzyżując plażowiczom ich nadmorskie plany, pozwoli w końcu złocieniom nadrzewnym rozbłysnąć w słońcu odrobinę.
to mój ostatni dzień bezwstydnego nieróbstwa i chłodnawy wiatr, co przeciska mi się dziś przez uchylność okna [i tu trzeba mi się przyznać - lata świetlne niemytego] uparcie nostalgicznie naciąga mnie na zajrzenie w głąb tego minionego już bezpowrotnie czasu Kanikuły jak w skrzynię czarowną, co się ją na strychu pewnego burawego w posmaku poranka, za zieloną kanapą znajduje….
dziwne to było lato… aura raczej jesienna, porywy coś koło nastoletnie i napotkania skrzyżowań, co mocno moje światy wywrócić do góry nogami umiały… znów, nienauczona na własnych błędach niczego [niewyuczalna zdaje się już mogę powiedzieć śmiało…] o jedną więcej dziurę w zieloności duszy bogatsza jestem… znów o tysiąc cudowności zdarzeń mam więcej do układania na półkach pamięci w całym ich bosko chaotycznym nieporządku… gdybym z tego pudła w słońcem nakrapiane plamy, mapę zjawiskowości wyciągnąć miała, to obok cudawiankowego koncertowania smolikowo-kayahowego, po którym kark i głowa niektórą Wiedźmę [w końcu!] bolała, obok krakowskich, przemoczonych uliczek, co zakochują w sobie niezmiennie jak dawniej, obok plaży nocnej przecież naśpiewnej i gwiezdnej, obok Kultowej poznańskogimnazjalnej, co oddział geriatryczny tak ujmująco na parkiecie przyjąć potrafiła [że o tamtejszym subway’u nawet nie wspomnę], obok chillout roomu [noo, może akurat bez z tego buraków soku, który do złudzenia drina egzotycznego przypominał, witaminami czając się podstępnie pod kostką lodu], obok przedziału nie do umiejscowienia, bo w jadącym bądź co bądź pociągu, z lekko speszonymi towarzyszami podróży wokół, obok [mimo dalej] zielonego domu z drugim ulubionym winem w całej jego bezkieliszkowości, obok w końcu przegadanych nocy doświtnych rozbalansowanych zaskakująco między metaforą a absurdem… obok tych wszystkich zjawiskowości mój fotel, najboższy fotel świata muszę przecież na tej mapie zapisać i tych liter składania chwile…

wszystko się powywracało tym latem… popotykało się o niepozawiązywane sznurówki od trampek i bach… kostkę może zwichnęło, ale czy takie kalekie znaczy od razu, że gorsze jest?
piszę ja sobie, milenie czasu własnego sprawiając, Ty, Cudny Nieczytelniku, zachciewasz to czytać, szuflada więc lekko lżejsza… narowerowo mnie jakaś siła wściekoty za rozczarowania gna co dzień, więc może asportowość moja mi spadnie do  -15… drużyny piłkarskie na boisku po kolorach strojów rozróżniać zaczęłam [ i już w teorii spalonego znam]… prawie przegapiłam swój doroczny, na własny użytek czyniony, lipcowy koniec roku…
i tylko Contrast [nie mylić z  Constar ;)] się wylansił, fotele powstawiał i już na ławach skakać nie ma jak [do czego zresztą też nie] …
i świat się kręci… ciągle niezmiennie pięknie… a że momentami w odwrotnym kierunku i na wspak… to może nawet lepiej…
dobranoc Nocny Nieczytelniku, ostatnie tego mojego lata dobranoc…

PS Z DZIENNIKÓW ROWEROWYCH
a gdyby postów przestało przybywać, znaczy że jutro znowu rowery nas zgubiły albo, że my zgubiłyśmy rowery… tym razem ostatecznie ;)

2 komentarze:

  1. ej ej ej oficjalne zakonczenie lata mialo być w borach !!!
    Ja daje mu jeszcze ostatnio szanse na bycie latem udanym bo poza kilkoma dniami strońsko - poznańskimi to lipa troche

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to było fajne lato. Może mniej dzieciowe niż zwykle, może mniej słoneczne niż zwykle, może mniej nocnie-kąpielowo niż zwykle, może mniej gaciowo-muzycznie niż zwykle...ale fajne. Wspólne koziołkowo, wspólne seanse kinowe, wspólne rowerowanie, wspólne kayahowanie, wspólne klaczowanie, wspólne unrugowanie, wspólne sałatkowanie... sporo tego wspólnie. I to właśnie satnowi o fajności tego lata. Wiedźmy, szykujmy się na jesień :)

    OdpowiedzUsuń