no i stało się. Mężczyzna Mój Domowy wyrusza na Wielką Przyprawę [posługując się frazeologią podróżniczą ze Stumilowego Lasu] załoga nawet taka mocno stumilowa, bo i kalosze ma i po morzach te mile pokonywać będzie… zaraz przypomina mi się historia Trzech panów w łódce (nie licząc psa), z tą różnicą, że ich będzie ośmiu, a zamiast psa płyną dwie gitary i cała sterta domowych obiadów, co to im przykładne Matki, Teściowe, Żony a może i nawet Kochanki poczyniły z całą radością niemal trzytygodniowego odpoczynku (Mężczyzn owych oczywiście, nie własnego wszak…)
tak czy owak, jako jedna z czynnie udzielających się w przygotowaniach żon, miałam wczoraj okazję przyjrzeć się z bliska organizacji przedwyjazdowej i tej mniejszej ciągle części załogi, bo tak, wczoraj było ich jeszcze tylko trzech… a że moim zadaniem jest nakarmić ich przedwyjazdowo dziś, próbowałam się dowiedzieć, w jakich godzinach zbiórka przystołowa się odbędzie, co by Panom za chwilę przecież Złódki ziemniaków rozgotowanych nie podać [i w znacznie mniejszym stopniu wszak Godzinę Zero czytaj Wyjazdu ustalić].
kręcili się po tym salonie, kręcili, po aneksie kuchennym kręcili się również, przy komputerach zasiadali, wstawali, znów się kręcili, zdawałoby się w im wiadomych tylko kierunkach, torby przeglądali, w garnki zaglądali i znowuż kręcili się i po tym salonie i aneksie też, czasem niektóry do pokoju Dzieci zajrzał i znów przy komputerze siadał, wstawał, a na pytania moje [a w zasadzie jedno tylko, powtarzane z uporem maniaka co czas jakiś] :„Na którą zrobić Wam obiad?” zgodnie i ze stoickim spokojem wszyscy trzej odpowiadali: „Musimy się zastanowić”. potem okazało się, że muszą też i koniecznie właśnie teraz zrobić listę zakupów i że „O kurde! nie wziąłem płyty z automapą, nie możemy ustalić trasy!” godziny mijały, oni zastanawiali się, Dzieci szalały między pokojem własnym, salonem a aneksem, w zastanawianiu owym jednak zdaje się, nie przeszkadzając im wcale…
aż jeden z nich wstał, zdecydowanym ruchem po torbę ekologiczną a zieloną sięgnął i powiedział, że… idzie do sklepu.
na to jedno dziecko wykrzyknęło, że absolutnie i nieodwołalnie idzie z Wujem, czemu nie mogło oprzeć się i Dziecko Drugie…
stwierdziwszy, że wypuszczanie bandy dwojga rozkrzyczanych Trzylatków z ich Nieojcem, może się dla owego Nieojca trwałym uszczerbkiem na zdrowiu skończyć, wysłaliśmy z nimi Mężczyznę Drugiego, Ojca dla odmiany tym razem. wtedy Trzeci On orzekł, że sam w domu nie zostanie [widać 2 kobiety i niemowlak są zupełnie niezauważalne], Pies mu zawtórował i kiedy już wszystkie rzepy od dziesięciu sandałów pozapinali [aż strach mnożyć i myśleć ileż to rzepów i jak długo to trwało??!!], wyszli.
i nastała cisza… błoga, niezmącona niczym, może poza drobnym gurzeniem półrocznej Damy, cisza…
wrócili we czwórkę (nie licząc psa), Nieojciec przepadł…
wrócił później, czteropak zgrabnie na stole wystawiając. podzielili zawartość, syknęły zawleczki, dało się słyszeć jedno, drugie, trzecie przełknięcie i wtedy padło coś, czego nie zapomnę do końca życia:
„Moja Droga, obiad na 16.00” :)
*łacina nieedukacyjna, tłumaczona na zasadzie luźnych skojarzeń, ze sporym przymrużeniem oka, upraszam zatem o wyrozumiałość
PS NIE NA TEMAT
a że doszły mnie słuchy o determinacji, z jaką blog ten wyszukiwany był pewnego razu, nie byłabym sobą, gdybym w całym swoim zdumieniu nie powitała Katowiczan tu zaglądających, pozdrawiając ich serdecznie jako i Mężczyzn, którzy nie wiedzieć czemu jako kobiety komentarze swoje dodają. zapewniam, żeście Panowie w Klacz Cafe mile widziani i robienie sobie makijaży dla niepoznaki całkiem zbędnym jest... smacznego nieczytania zatem :)
niektórym święty spokój się zaczyna innym kończy i to jak brutalnie. pierw niespotkaniem jednym teraz biletem straconym i wielką histerioawanturą jaką tylko kobiety na skraju wakacji na Sreberku ( dla nieznających trójmiejskich realiów - szpital dla chorych psychicznie i nerwowo)robić potrafią. Zazdrość wielka niespokojnym towarzyszy tego morza co tu ze spokojnymi zostaje, piachu gdzie być może bilet ów przepadł i tego że do wiedźmy najbliższej ot pół godziny trajtkiem jest (dla wyżej wspomnianych - trajtek- trojlebus i transport miejski zasilany energia elektryczną. Do tego żal że to już ostatnie takie lato. Niech to dundel świśnie !!!
OdpowiedzUsuńps a las według ostatniej wersji disneyowskiej jest stuwiekowy a nie stumilowy ;)
OdpowiedzUsuńA czym wlasciwie jest ten swiety spokoj bo z jednej strony do niego dazymy a z drugiej gdy go juz osiagamy to czegos brak ot i zrozum tu czlowiecza dusze...Cos sie konczy cos sie zaczyna a nastepne lato bedzie inne ale kto powiedzial ze gorsze...
OdpowiedzUsuńoby lato w duszy grało, reszta hmmm... powrócimy, powrócimy już za rok, by kolejną winną nocną opowieść nad morskim brzegiem spisać :)))
OdpowiedzUsuń