piątek, 12 sierpnia 2011

a kto powiedział, że musi być tytuł?

„Każdy ma w sobie pestkę, każdy swoją. Jak owoc. Przylatują ptaki, przychodzi jedno po drugim spustoszenie. Robak. Gnije to, co jest miąższem. Odpada. Ale pestkę trzeba uratować. Pestka musi zostać nietknięta. Z pestki przecież...
Niepojęcie wstrząśnięta spytałam, co jest pestką.
– To, w co nie przestajemy wierzyć. Co jest najgłębiej nami; pomimo wszystko. Pomimo zła w nas. Pomimo naszych odstępstw, mimo wszystkich srebrników, jakeśmy wzięli.”

hmm to jeden z moich ulubionych cytatów, z jednej z moich ulubionych powieści. kocham się w książkach o bezgranicznej miłości, tak, pewnie kocham się w nich po babsku… tak jak w plastyczności słów, z których ulepić można plastelinowe serce albo plastelinowy kamień… albo pestkę…
Ktoś mi ostatnio powiedział, że zazdrości mi. zazdrości, że z wszystkiego umiem zapamiętać te cudne, przytulne momenty i nie noszę w sobie żalu… że tym sposobem nie żałuję spotkań z ludźmi, do których znajduję drogę, albo którzy w jakiś magiczny sposób znajdują swoją drogę do mnie…a przecież wiadomo, że i w takich ludzkich ścieżkach wilcze doły i poharatania się zdarzają… nie wiem, dla mnie to pewnie jakaś tam głupota, nieuczenie się na błędach, taka naiwna, bezgraniczna wiara w ludzi… moja pestka chyba właśnie. hmm tak, wierzę, że kiedy Ktoś mówi mi kocham,  to tak czuje, a kiedy potem dziwnym splotem zdarzeń okazuje się odwrotnie, to wolę myśleć, że oszukiwał siebie, nie mnie… to pewnie nie jest mądre, ale o ileż fajniej się żyje… zresztą, ja zdecydowanie uważam, że mam szczęście do ludzi i każde z nimi spotkanie tak bardzo mnie ubogaca. próbowałam nawet ubrać to w słowa, te powieści, muzykę, poglądy, kosmosów stawanie się nagłe, zderzenie myśli, ale wszystkie te zdania były tak małe, za małe na zatrzymanie w nich tej obłędnej iskry poznania. chęć więc skreślenia tego, to trochę jak chęć skreślenia części siebie… a z siebie egoistycznie przecież nie umiem zrezygnować…
ostatnio chyba jednak zarysowała mi się ta pestka. tak strasznie zawarczałam na ujmująco miłego obcego mi Człowieka, nawet nie na Niego, tylko na jego ujmujące milenie… jakbym przestała wierzyć w szczerość myśli, w łagodność słów splatania… hmm okazało się, że koślawe kółko w walizce doświadczeń dość mocno hamuje drogę do Człowieka naprzeciw…
stąd ten mój post nocny… nudny, przyciężkawy, mocno serio i jeszcze mocniej nie o seksie… odczynianie czarów, gipsowanie rys… przeprosiłam się dziś z paskowym winem, od którego myślałam, że będę stronić jeszcze długo z konieczności, żeby nie powiedzieć z obowiązku [tu względem samej siebie…] ale chyba wolę być szczęśliwa, niż postawić na swoim, chyba wolę przegadać noc do świtu, wspominając to, co fajne niż rozdrapywać stare po kolcach skaleczenia… i wiecie co? mimo chowania w takich momentach dumy do kieszeni, ciągle bardziej mnie to sobą cieszy niż rozczarowuje.. okazuje się bowiem, że to wino smakuje równie pięknie jak zawsze, a może piękniej nawet, bo z nutą wspomnień pewnego picia go w czasie burzy letniej w tle... to albo oznaka skretynienia, albo dojrzałości? nie mam pojęcia…nie chcę mieć

kiedy myślę o swojej pestce, nie wiem czemu, widzę pestkę śliwkową, niemałą, chropowatą i pewnie nie do przełknięcia przeważnie. ma pięknie niedoskonały kształt…

a Ty swoją? jaką widzisz, Niepowtarzalny Nieczyteniku? pomyśl o niej, a ja wzniosę za nią toast paskowym winem…

3 komentarze:

  1. dawniej miła morelowa pachnąca pesteczka teraz ta sama tylko troche rozdeptana , juz nawwt nie porysowana tylko rozgnieciona na miazge - stan na 12 sierpnia 2011

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chyba jestem taka arbuzowa mala, niezauwazana, latwa do wyplucia bo przeciez jest milion innych w tym arbuzie...

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm ... moja pestka jest mocno schowana, ma wiele warstw i mało kto potrafi je zdjąć ... moja pestka jest moja, tylko moja, skryta i nieznana ...

    OdpowiedzUsuń