sobota, 6 sierpnia 2011

w życiu chodzi o to, by być TROCHĘ niemożliwym*

w zdrowym ciele zdrowy duch…

hmm tak się zastanawiam, skąd taki pomysł w ogóle? no może jak taka zdrowa, gibka baletnica chce uszczerbku na duchu dokonać, zrobić głupotę znaczy się, to może najpierw sprytnie kopnie się w głowę i trach, idąc za doświadczeniami, że czasem solidne zderzenie głowy z twardym przeciwnikiem zmienia światopogląd i pozwala podejmować zaskakujące nas samych decyzje, odkłada głupotę na później, troskliwie zajmując się guzem, lód przykładając pie-czoło-wicie, na błędne poczynania sobie nie pozwalając, przynajmniej do czasu ozdrowienia lub tegoż lodu roztopienia…
z zazdrością myślę o rozbujanej nodze baletnicy, moja przeważnie zwisa bezładnie, na zamachy nie pozwalając sobie wcale… a dlaczego z zazdrością o nodze baletnicy myślę? no oczywiście, że obwód ud i szpagaty rozciągane w lewo, prawo do góry i na dół nie są dla mnie bez znaczenia [toć bogini seksu to być musi jaka – i zaraz staje mi przed oczami scena z Czarnego łabędzia…jeju te dygresje mnie zgubią – o Natalie Portman innym razem] ale to nie główny powód, dla którego o nodze baletnicy się rozmarzam… Elbert Hubbart [żeby nie było, że ciągle nie wiem, kogo cytuję, choć tu wypada się bezwstydnie przyznać, że bladego pojęcia, kim ów Elbert Hubbart był, nie mam] sprytnie wymyślił, iż  każdemu zdarza się być głupcem przynajmniej 5 minut dziennie. mądrość polega na tym, aby nie przekroczyć limitu. mądre to słowa, z tymże o tyle dla mnie kłopotliwe, że limit mój pięciominutowy wyczerpuję średnio w dwie godziny po przebudzeniu… a co z resztą dnia ja się pytam? i już nawet nie chodzi o takie błahostki jak ćwiczenie układu country [tak, ten wstydliwy epizod muszę odnotować w swoim życiorysie] na przeddomowej ulicy, kiedy to oczywiście rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, nie sprawdzając tylko samochodowych przesiadywaczy z pobliskiego parkingu… albo jak balkonowy występ w duecie z Anitą L. rozkręconą najgłośniej w słuchawkach mojego wymarzonego, czerwonego walkmana, kiedy to za nic nie przypuszczałam, że tylko moje, totalnie fałszujące „ona ma siłę…” niesie się po ulicach Krynicy Górskiej [gdzie przyszło mi spędzać obozowe wakacje] zwabiając głowy wszystkich współobozowiczów w okna z pytaniem „kto kurwa tak wyje?!” i tak, wierzcie mi, dzieci potrafią być okrutne, co sprawdziłam dość dokładnie na najbliższej stołówkowej kolacji… pomijając te błahostki, robienie z siebie głupa wychodzi mi nad wyraz doskonale, ba jakby to powiedziała jedna z Wiedźm, byłabym w tej dyscyplinie złotą medalistką na paraolimpiadzie… gdybym zatem miała taką baletnicową, rozbujaną nogę, kopłabym się w łeb i może pomyślałabym, zanim zrobiła cokolwiek … ale to wszystko tytułem wstępu bo…[tak Drogi Nieczytelniku, spokojnie możesz podarować sobie resztę, dalej będzie tylko nudniej]
bo… idąc tropem w zdrowym ciele, zdrowy duch… za czym, mam przypuszczenie, również zdrowa głowa, którą to w moim przypadku wyjątkowo ostatnio z głupich pomysłów leczyć trzeba, pomyślałam, że uprawię sport… wszyscy Mężczyźni stający na mojej drodze ostatnimi czasy lub ci, pojawiający się na niej na powrót zachwalają mi bieganie, truchty, maratony i inne takie tam szybkochody, twierdząc uparcie, że zadyszka
[o której myśl sama przyprawia mnie o ból głowy i gorączkę] mija… JASNE!! pitu pitu… nie wierząc im nic a nic, a ufając całej swojej sportowości ducha
[w skali od 1 do 10, daję sobie -17] zabrałam się za… sprzątanie.
nie u siebie rzecz jasna, bo to nuda. a w domu, co jedne z najfajniejszych wspomnień ze sobą niesie [i nie mówię tylko o pijackim na rękach stawaniu, no dobrze, spójrzmy prawdzie w oczy - próbie stawania]… umyłam milion okien [mam ciągle nadzieję, że sąsiedzi wszelacy nie gorszyli się na wariatkę znaprzeciwka, co to układ country ze szmatą przy oknie ćwiczyła…] i... 
i wiecie co? pomogło… mogę teraz z czystym sumieniem rzewny film obejrzeć, wiedząc, że duch mi i głowa na grypę smarkatą nie zapadną…

PS a ten składzik, co to mi w nim przyszło jedną z najbościej przegadanych nocy spędzić, zostawię sobie na następne duszy chorowanie
[jeju i już obiecuję takich dłużyzn nie serwować]

*a to Oskar Wilde z kolei :)

5 komentarzy:

  1. hehe, raczej próby jedynie, ale w jakim stylu :) Do dziś przed oczyma mymi ten piękny obraz :)
    PS. To jak skończysz te country-okna błyszczenie to może kolej na moje? Zdrowie na cały rok wypracujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. stanie na rękach przyprawiło mnie o lekki hertz klekot, pamiętam straszny; pomocy nawet usiłowałam, niestety bez powodzenia, szukać a trzeba było rozsądek schować i też sprawdzić jak świat do góry nogami wygląda, choć patrząc na żywot swój, to i bez stania na rękach wiem, jak wszystko na głowie stanąć potrafi .... dlatego też, za pestką idąc, sprzątać będę, by myśli zająć, choć o ład świata to się nie łudzę, bo w sumie komu, na co i po co poukładany świat? ;)

    PS. i że ja tego układu nie widziałam, to sobie nie wybaczę ;) [hmm ... zapytam sąsiadów;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. Mija! Mija zadyszka! Mija! Każdemu! Nawet z -17! Ba, nawet z -999!

    Łączą ukłony wszyscy członkowie Związku Niespełnionych Literatów Powiatu Puckiego, którzy jednomyślnie dodali ową stronę do ulubionych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. przy jodze zadyszki nie ma a i nogi rozbujane ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja ani nie mam nog rozbujanych, ani mycia okien nie lubie za bardzo (takze ogloszenie chcialabym zamiescic ze wszelka pomoc w tym temacie mile widziana) do tego nie potrafie tanczyc ukladow i do tego na ulicach ahhh zycie ale co to za zycie :/

    OdpowiedzUsuń